„Życie to jest to”, Alex de la Iglesia
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuUznany reżyser hiszpańskiej alternatywy, obsypany nagrodami próbuje (m.in. obsadzając w głównej roli kobiecej Salmę Hayek) zaprezentować się szerszej widowni. Sprzedaje nam (przeradzającą się w protest) kpinę. Ze świata wielkich korporacji, z cynicznych praktyk odsuwania zużytych pracowników, z nastawionych na poszukiwanie taniej sensacji mediów, i z łatwości, z jaką owej manipulacji ulegamy. To jeden z najmniej interesujących filmów w jego dotychczasowym dorobku.
Uznany reżyser hiszpańskiej alternatywy (obsypane nagrodami Hiszpański cyrk i Zbrodnia ferpekcyjna czy kultowa już Operacja Mutant) próbuje (m.in. obsadzając w głównej roli kobiecej Salmę Hayek) zaprezentować się szerszej widowni. Czemu tego typu próby rzadko przynoszą spodziewany efekt? To już oczywiście temat na zupełnie inny tekst. Dość powiedzieć, że de la Iglesia wpisuje się w konwencję, a Życie to jest to okazuje się jednym z najmniej interesujących filmów w jego dotychczasowym dorobku.
Roberto (Jose Mota), niegdysiejszy młody wilk świata reklamy (autor legendarnego sloganu Coca Coli) popada w kłopoty. Wygodne życie freelancera nie przynosi mu już (a więc w dobie kryzysu) dawnych zysków, zaciągnięte niegdyś kredyty nadal trzeba spłacać, w dodatku dzieci niebezpiecznie szybko dojrzewają (a hiszpańskie uniwersytety do tanich nie należą). Zdesperowany bohater poszukuje stałej pracy, rozsyła CV, odnawia dawne kontakty, próbuje powoływać się na niegdysiejsze osiągnięcia: wszystko bez skutku. Po kolejnej nieudanej rozmowie upokorzony Roberto odwiedza hotel, w którym spędzili wraz z żoną (wciąż piękna Salma Hayek) miesiąc miodowy. Hotelu dawno już nie ma, w jego miejscu powstało monumentalne muzeum archeologiczne. Roberto zapuszcza się w zamknięte dla zwiedzających obszary amfiteatru, potyka się, spada z rusztowania, a lądując… wbija sobie w głowę długi, metalowy pręt. Lekarze nie wiedzą co robić: jakakolwiek próba przetransportowania (czy nawet poruszenia) mężczyzny może skończyć się tragicznie. Na domiar złego muzeum wizytuje właśnie grupa dziennikarzy i tak nieszczęśliwy wypadek przeradza się w wielkie, relacjonowane „na żywo”, międzynarodowe reality show.
De la Iglesia sprzedaje nam (przeradzającą się chwilami w protest) kpinę. Ze świata wielkich korporacji, z cynicznych praktyk odsuwania zużytych już pracowników, ze współczesnych, nastawionych na poszukiwanie taniej sensacji, mediów. I przede wszystkim z łatwości, z jaką owej manipulacji wszyscy ulegamy. I tu zaczyna się mój z Życie to jest to problem. Bo trudno o film, pod którego przesłaniem mógłbym się z równym przekonaniem podpisać. Do tego bardzo lubię zwariowany, fanaberyjny, żonglujący bogactwem rozmaitych konwencji; do tego trashowy, kampowy, barokowy styl wcześniejszych filmów reżysera. Ale tym razem de la Iglesia okazuje się zaskakująco grzeczny i wyraźnie niezdecydowany. Niby błaznuje, ale dla fanów ambitnej kinematografii będą to ekscentryzmy niewystarczające, jakby oswojone, nie przekraczające granic dobrego smaku itd. Oglądający po raz pierwszy Iglesię fani mainstreamu napotkają na zgoła odmienną trudność: pozostałości dawnego stylu mimo wszystko mogą być dla nich trudnością nie do przejścia.
Bo faktycznie, weteran hiszpańskiego kina niezależnego tym razem zwyczajnie spudłował. Postawił na niespójną tonację. Miast ostrej satyry zaserwował współczesną baśń osłabiając tym samym siłę przekazu. I co gorsza: bodaj po raz pierwszy nie zaufał w inteligencję widza. Dawną przewrotność zastąpił tu nadmiarem dydaktyki. Wyraźnie drżąc, by nie został opacznie zrozumiany, obudował wszystko irytującą dawką dosłowności. Życie to jest to to Iglesia moralizujący, podsuwający gotowe rozwiązania. Czyli Iglesia wyzbyty wszystkiego, za co pokochali go fani tzw. freakowego kina. A jednocześnie wciąż zbyt trudny dla wielbicieli multipleksowych uczt pisanych popcornem i wiadrem (nomen omen) coca coli.
Nie jest to oczywiście przysłowiowy gniot. Reguły tzw. sztuki filmowej Iglesia opanował dobre dwadzieścia lat temu, tym samym o kompromitacji nie może być mowy. Ale niestety: Życie to jest to to kolejny dowód, że próbując zadowolić wszystkich, zwykle nie zadowalamy nikogo.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze