„Stary, kocham cię”, John Hamburg
DOROTA SMELA • dawno temuKomedia romantyczna naznaczona piętnem delikatnej satyry. Próba odpowiedzi na pytania: jak przekonać do siebie obcego faceta; czy przyjaźń to rodzaj związku bez seksu; czy mężczyźni mają prawo do równie czułej i bliskiej relacji co kobiety? Twórcy bawią się stereotypami na temat płciowych zachowań stadnych, dają widzowi poczucie uczestnictwa we wnikliwym badaniu przedziwnych form życia społecznego. To film o wyższości przyjaźni nad uczuciem sterowanym hormonami i pierwotnym instynktem.
Komedia romantyczna naznaczona piętnem delikatnej satyry. Peter Klaven — sympatyczny, acz pozbawiony ikry agent nieruchomości właśnie oświadczył się swojej partnerce. Przyszłość rysuje się różowo: Zooey nie tylko mówi "tak", ale niemal szczytuje z rozkoszy na myśl o zamążpójściu. Niestety przedmałżeńskie uniesienia obejmują całą masę babskich rytuałów, w których Peter czuje się jak piąte koło u wozu. To uświadamia mu brak męskich przyjaciół, kogoś, z kim mógłby w podobny sposób zabijać czas, jak również kogoś, komu bez wahania powierzyłby funkcję drużby na swoim ślubie. Zaczynają się gorączkowe poszukiwania odpowiedniego faceta. Po kilku nieudanych próbach integracji z gruboskórnymi mężami przyjaciółek Zooey, Peter, który nie przepada za żłopaniem piwa, wpada w istną desperację i zaczyna umawiać się na męskie randki w ciemno. Okazuje się, że w pewnym wieku znalezienie kumpla jest znacznie trudniejsze niż odnalezienie drugiej połówki. Kiedy biedak ma się już poddać, na jego drodze niespodziewanie staje postrzelony młody mężczyzna, który bezpośredniością i spontanicznością bije na głowę wszystkie koleżanki Zooey razem wzięte. Peter czuje, że Sydney to odpowiedni kompan do tańca i do różańca. Pozostaje kilka pytań: jak przekonać do siebie obcego faceta? A w dalszej kolejności: czy przyjaźń to rodzaj związku bez seksu? A także: czy mężczyźni mają prawo do równie czułej i bliskiej relacji co kobiety? I wreszcie: czy przyszła żona Petera naprawdę chce, by jej wybranek spędzał wieczory z innym facetem?
Te pytanie i odpowiedzi stanowią rodzaj nadzienia, które w Stary… smakuje często niczym wysokiej próby mikrosocjologia. Bo choć twórcy bawią się stereotypami na temat płciowych zachowań stadnych, nieraz dają widzowi także poczucie uczestnictwa we wnikliwym badaniu przedziwnych form życia społecznego. Przy tym bywa też naprawdę śmiesznie: przejęzyczenia Petera i jego niefart do mężczyzn, nauki, jakich udziela mu Sydney, i nieporozumienia powstające w toku ich relacji (z wyjątkiem dwóch zupełnie niepotrzebnych tu scen z wymiotami) to humor na niezłym poziomie. A jednak trudno otrząsnąć się z wrażenia, że całość to jakiś marketingowy kompromis, że scenariusz został tu mocno wypolerowany i uładzony pod kątem mniej wymagającego (czytaj: mniej kumatego) odbiorcy. Efekt? Ilekroć na ekranie pojawia się Zooey i jej psiapsióły, z satyry obyczajowej robi się natychmiast sztampowa komedia romantyczna.
Owszem, twórcy niby wywracają schemat gatunkowy do góry nogami, przesuwając żelazny punkt kulminacyjny gatunku na początek filmu i każąc heteroseksualnemu bohaterowi uganiać się za facetami. Ale w pewnym momencie historia grzęźnie w schematach. Podobnie jak rysunek postaci, który jest zdecydowanie serialowy. Nie zachwyca zwłaszcza nudna i wyraźnie pozbawiona fantazji Zooey, nie mówiąc o jej prostolinijnych koleżankach. Mając kogoś takiego do towarzystwa na miejscu Petera zmieniłabym orientację seksualną, choć samego Petera akurat też nie można nazwać fascynującym osobnikiem. Wprawdzie w środkowej części filmu zostaje on "podfajniony" przez scenariusz, ale w końcówce znów nudzi i marudzi. Trudno uwierzyć, by pozytywny świr pokroju Sydneya mógł się nim w ogóle zainteresować. A jednak z tych kontrastów wynika coś interesującego. W końcu film tylko udaje komedię romantyczną, a jest o równoważności, a może wręcz wyższości przyjaźni nad uczuciem sterowanym hormonami i pierwotnym instynktem. Peter był człowiekiem bez własnego zdania i własnego życia. Przyjaźń obudziła w nim kogoś, kto ma wreszcie lepsze rzeczy do roboty niż oglądanie HBO.
Postać grana przez Petera Segela (Chłopaki też płaczą) jest zresztą równie istotna dla odbioru całego filmu — pozwala na odróżnienie Stary, kocham cię od tandetnych produktów z Matthew McConaugheyem. Segel uruchamia przecież skojarzenia z produkcjami sygnowanymi nazwiskiem Judda Apatowa, reżysera i producenta odpowiedzialnego za przełomowe odświeżenie formuły hollywoodzkiej komedii (patrz: Czterdziestoletni prawiczek, Supersamiec, Boski chillout). Ale choć twórcy próbują tu co rusz wywoływać jego ducha, wyraźnie widać, że w tym filmie go nie ma. Dlatego, choć Stary… to przyjemna i niegłupia wakacyjna komedia, to jednak do szybkiego zapomnienia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze