"Senność", Magdalena Piekorz
DOROTA SMELA • dawno temuDrugi po debiutanckich Pręgach film duetu - reżyserki Magdaleny Piekorz i scenarzysty oraz pisarza Wojciecha Kuczoka - to mozaikowa fabuła ze zbiorowym bohaterem. Przeplatają się w niej trzy równoległe historie, z których każda dotyczy relacji uczuciowych. Jedna z nich - trudnej i napiętnowanej miłości homoseksualnej. Doskonały Obuchowiczowi, który w roli B-boya i złodziejaszka przekonuje i porusza emocje widza.
Drugi po debiutanckich Pręgach film śląskiego duetu — reżyserki Magdaleny Piekorz i scenarzysty oraz pisarza Wojciecha Kuczoka — to mozaikowa fabuła ze zbiorowym bohaterem. Przeplatają się w niej trzy równoległe historie, z których każda dotyczy mniej lub bardziej powikłanych relacji uczuciowych. Chciałoby się dodać damsko-męskich, ale nie można, bo jeden z segmentów (zresztą najciekawszy) opowiada o trudnej i wciąż napiętnowanej społecznie miłości homoseksualnej.
Początkujący lekarz Adam (niejasne jest, czy jego specjalnością jest ortopedia czy onkologia, bo przyjmuje pacjentów z obydwu grup) ma już zabezpieczoną przyszłość. Rodzice nie tylko zapłacili za jego studia, ale także wybudowali mu w rodzinnej wsi dom, do którego, gdy już się ożeni, będzie mógł przenieść prywatną praktykę. Cóż z tego, kiedy Adama taka wizja nie pociąga, głównie z powodu jego odmiennej orientacji, która w tym wypadku przekreśla za jednym zamachem wiejskie klimaty, ojcowskie wyobrażenia o sukcesie życiowym i nudną stabilizację. Zamiast tego wdaje się on w niebezpieczny i pełen niedomówień romans z chłopakiem z półświatka (świetny Obuchowicz), który ma na koncie niejedno świństwo.
Symultanicznie śledzimy perypetie dwóch innych par. Wypalony pisarz nie miał takich jaj i nie potrafił wykpić się ze związku z kobietą, której rodzina zaoferowała mu materialny komfort i warunki do pracy twórczej. Teraz, gdy zdaje sobie sprawę z konsekwencji swojego wyboru (pustki uczuciowej, bycia na łasce ludzi, z którymi nic go nie łączy), wszystko wskazuje na to, że na wycofanie się może być za późno.
Jest wreszcie Róża i jej niesamowita, nieco wydumana historia, bez której jednak twórcom nie udałoby się skonstruować głównego przesłania filmu, mającego wiele wspólnego z chorobą bohaterki. Otóż cierpi ona na narkolepsję — przesypianie problemów. Kiedy tylko poczuje się czymś zaniepokojona czy zdenerwowana, po prostu gwałtownie zapada w sen. Jest to powód, dla którego musiała wycofać się z życia zawodowego (wcześniej była aktorką) i zamknąć w domu. Ta sytuacja z jakichś powodów bardzo odpowiada jej mężowi — bogatemu biznesmenowi, który staje się degustatorem niezwykle wyszukanych popisów kulinarnych swojej apatycznej żony.
W powietrzu wisi jednak coś więcej niż tylko marazm. Chodzi o potrzask, w którym znajdują się bohaterowie Senności. O to, że najczęściej sami byli odpowiedzialni za swoje nieudane życie, bo zbyt często brakowało im odwagi i szli na łatwiznę, omijając komplikacje i wypierając problemy. W ten sposób zapewnili sobie życiowy letarg, który jest stanem ciągnącym się latami i bezpośrednio poprzedzającym śmierć. Dlatego w większości przypadków — mówią twórcy — znacznie lepiej zaryzykować: pójść pod prąd, sprzeciwić się drobnomiasteczkowym zasadom i cudzej wizji naszego szczęścia, bo kiedy walczymy o własne pragnienia, to z pewnością żyjemy pełną piersią.
Choć zgadzam się i podpisuję pod tym wszystkimi kończynami, z filmu Piekorz nie wychodzę odmieniona ani zainspirowana. Jej Senność ma bowiem wszelkie cechy szkolnego wypracowania — jest dziełem z tezą. W trzech historiach uderza nienaturalna symetria, wysilone i nieautentyczne zachowania oraz postawy, które zdają się być nie tyle wywiedzione z psychologii, co z książek o psychologii i stanowią ilustrację dla pewnych przemyśleń autorów. Nie pomaga zła, jak zwykle w polskim kinie, metoda aktorska. Michał Żebrowski wprawdzie ma naturalne predyspozycje, by grywać niesympatyczne i wyniosłe postacie, ale i tak jego kreacja trąca fałszem. Słaba jest także rola pisarza, przemawiającego wciąż z irytującą poetycką zadumą w głosie. Zbyt wyraziste są wreszcie wnętrza podkreślające w krzykliwy sposób status społeczny bohaterów.
Efekt: typowa dla polskiego kina pustka emocjonalna. Spore fragmenty filmu działają dosłownie nasennie. Ale broni się historia gejowska — mimo szemranej praktyki zawodowej i małomówności Maćkowiak jako zakamuflowany gej, który spotyka bratnią duszę, jest wiarygodny. Jeszcze większe brawa należą się Obuchowiczowi, który w roli B-boya i złodziejaszka nie tylko przekonuje, ale także potrafi poruszyć emocje widza. Film ma kilka mocnych scen z jego udziałem. Szkoda tylko, że w całości jest tak nierówny i dosłownie pęknięty na pół. Może to jakiś element stylu duetu Piekorz-Kuczok. Ich Pręgi były przecież identycznie podzielone na pierwszą, doskonałą część: "dzieciństwo" i drugą, sztuczną, manieryczną, źle zagraną przez Żebrowskiego odsłonę: "traumatyczne skutki bicia dzieci".
Jaki z tego morał? Chyba taki, że wystarczyłoby po prostu darować sobie modne zabiegi w stylu mozaiki, bo zwyczajnie nie każdy ma talent Inárritu czy Altmana (u nas jak na razie nie widać kandydatów) i skupić się na tym jednym, udanym wątku, który spokojnie mógłby być rozbudowany do pełnometrażowego rozmiaru. Wcale nie musiałoby być mniej efektownie, a na pewno byłoby mniej efekciarsko.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze