„Nieśmiertelność zabije nas wszystkich”, Drew Magary
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDrew Magary serwuje czytelnikowi istny festiwal pomysłów, układających się w spójną koncepcję. Z nierealnego wynalazku - leku na śmiertelność - wyprowadza całkiem prawdopodobne konsekwencje. Gdybyśmy rzeczywiście zostali nieśmiertelni, zetknęlibyśmy się najprawdopodobniej z problemami podobnymi do tych, które opisuje.
Nieśmiertelność wynaleziono przypadkiem. Ryży naukowiec próbował znaleźć sposób na zmianę koloru włosów, pomylił się i zrealizował największe marzenie ludzkości. Koniec ze starzeniem się! Żegnaj smugo cienia! Bankrutujcie zakłady pogrzebowe! Lek, choć koncesjonowany, jest bajecznie tani. Czego nie załatwią oficjalne ośrodki medyczne, tego dopełni nowoczesny znachor. Nikt nie musi starzeć się ani o dzień.
To tzw. miękka nieśmiertelność. Ciało przestaje się starzeć, lecz delikwent w dalszym ciągu może opuścić nasz padół łez wpadając pod samochód, grożą mu też nowotwory. Długowieczność szybko zmienia się w koszmar. Na Ziemi zaczyna brakować dóbr, pojawia się perspektywa głodu. Niezawodni Rosjanie wreszcie wystawiają wojska co się zowie. Chińczycy tatuują noworodki, a jak ktoś pożyje zbyt długo – kula w łeb. Amerykanów, po pierwszej fali entuzjazmu coraz mocniej frapuje eutanazja, a firmy oferujące bezbolesną śmierć mnożą się szybciej niż nieśmiertelni Hindusi. Cały porządek społeczny wywraca się do góry nogami. Bo co tak naprawdę w nowej sytuacji znaczy wyrok dożywocia? Szalone matki zatrzymują swoje dzieci na zawsze w kołysce, a ślub można zawrzeć na określony czas. Największe marzenie ludzkości zmienia się w gehennę z grzybem atomowym na końcu drogi.
Drew Magary serwuje czytelnikowi istny festiwal pomysłów, układających się w spójną koncepcję. Z nierealnego przecież wynalazku wyprowadza całkiem prawdopodobne konsekwencje. Gdybyśmy rzeczywiście zostali nieśmiertelni, zetknęlibyśmy się najprawdopodobniej z problemami podobnymi do tych, które opisuje. Zapewne tworzenie się nowej kultury przebiegałoby nieco sprawniej, erozja społeczeństwa postępowałaby wolniej i niekoniecznie na całym świecie. Żal rzeczy pomijanych. Jak wyglądałaby powieść pisana wiek cały przez jednego autora? A jak zmieniłoby się kino? I tak dalej. Trudno mieć do Magary’ego pretensje, że te wątki pominął.
Złoszczę się o coś innego. Nieśmiertelność…, mimo oczywistej poczytności i sporego uroku, jest dowodem lenistwa autora. Wątek główny to dość banalna historia człowieka przechodzącego wraz z biegiem lat różne postawy względem wyrugowania śmierci z naszego nieszczęśliwego świata. Obserwuje konanie swoich bliskich, rozczarowuje się miłością tylko po to, aby zakochać się ponownie, nurkuje w sytuacje moralnie dwuznaczne i zaraz odzyskuje przynajmniej pozory szlachetności. Wszystko to dość łatwo przewidzieć. Resztę skonstruowano z fragmentów: są wycinki blogów, prasówki, wywiady prasowe, e-maile, budujące tzw. tło. No i po co? Naprawdę nie można było odrobinę się postarać? Z ogromną ochotą przeczytałbym długą, a przede wszystkim spójną formalnie książkę o świecie nieśmiertelnych. Magary przy całej swojej błyskotliwości idzie na łatwiznę, a szkoda. Co gorsza, nie zna klasyki science-fiction.
Wyobraźmy sobie taki wariant jego opowieści. Lekarstwo na śmierć zostało odkryte lecz nie rozpowszechnione w społeczeństwie. Koncerny farmaceutyczne, którym i w naszym świecie trochę brakuje do aniołów, sprzedają specyfik miliarderom, korumpują władze, ewentualnie nagradzają swoich potężnych sprzymierzeńców. Plebs zazdrości i kona, powstaje nowa elita nieśmiertelnych nadludzi i panuje po kres czasów, zarządzając obietnicą wiecznego życia. Coś podobnego zaproponował już Joe Haldeman w powieści Buying time. Nie wiem jak was, ale mnie taka wizja dużo bardziej przekonuje.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze