To tzw. miękka nieśmiertelność. Ciało przestaje się starzeć, lecz delikwent w dalszym ciągu może opuścić nasz padół łez wpadając pod samochód, grożą mu też nowotwory. Długowieczność szybko zmienia się w koszmar. Na Ziemi zaczyna brakować dóbr, pojawia się perspektywa głodu. Niezawodni Rosjanie wreszcie wystawiają wojska co się zowie. Chińczycy tatuują noworodki, a jak ktoś pożyje zbyt długo – kula w łeb. Amerykanów, po pierwszej fali entuzjazmu coraz mocniej frapuje eutanazja, a firmy oferujące bezbolesną śmierć mnożą się szybciej niż nieśmiertelni Hindusi. Cały porządek społeczny wywraca się do góry nogami. Bo co tak naprawdę w nowej sytuacji znaczy wyrok dożywocia? Szalone matki zatrzymują swoje dzieci na zawsze w kołysce, a ślub można zawrzeć na określony czas. Największe marzenie ludzkości zmienia się w gehennę z grzybem atomowym na końcu drogi.
Drew Magary serwuje czytelnikowi istny festiwal pomysłów, układających się w spójną koncepcję. Z nierealnego przecież wynalazku wyprowadza całkiem prawdopodobne konsekwencje. Gdybyśmy rzeczywiście zostali nieśmiertelni, zetknęlibyśmy się najprawdopodobniej z problemami podobnymi do tych, które opisuje. Zapewne tworzenie się nowej kultury przebiegałoby nieco sprawniej, erozja społeczeństwa postępowałaby wolniej i niekoniecznie na całym świecie. Żal rzeczy pomijanych. Jak wyglądałaby powieść pisana wiek cały przez jednego autora? A jak zmieniłoby się kino? I tak dalej. Trudno mieć do Magary’ego pretensje, że te wątki pominął.
Złoszczę się o coś innego. Nieśmiertelność…, mimo oczywistej poczytności i sporego uroku, jest dowodem lenistwa autora. Wątek główny to dość banalna historia człowieka przechodzącego wraz z biegiem lat różne postawy względem wyrugowania śmierci z naszego nieszczęśliwego świata. Obserwuje konanie swoich bliskich, rozczarowuje się miłością tylko po to, aby zakochać się ponownie, nurkuje w sytuacje moralnie dwuznaczne i zaraz odzyskuje przynajmniej pozory szlachetności. Wszystko to dość łatwo przewidzieć. Resztę skonstruowano z fragmentów: są wycinki blogów, prasówki, wywiady prasowe, e-maile, budujące tzw. tło. No i po co? Naprawdę nie można było odrobinę się postarać? Z ogromną ochotą przeczytałbym długą, a przede wszystkim spójną formalnie książkę o świecie nieśmiertelnych. Magary przy całej swojej błyskotliwości idzie na łatwiznę, a szkoda. Co gorsza, nie zna klasyki science-fiction.
Wyobraźmy sobie taki wariant jego opowieści. Lekarstwo na śmierć zostało odkryte lecz nie rozpowszechnione w społeczeństwie. Koncerny farmaceutyczne, którym i w naszym świecie trochę brakuje do aniołów, sprzedają specyfik miliarderom, korumpują władze, ewentualnie nagradzają swoich potężnych sprzymierzeńców. Plebs zazdrości i kona, powstaje nowa elita nieśmiertelnych nadludzi i panuje po kres czasów, zarządzając obietnicą wiecznego życia. Coś podobnego zaproponował już Joe Haldeman w powieści Buying time. Nie wiem jak was, ale mnie taka wizja dużo bardziej przekonuje.