„Tajemnica wierzby”, Joshilyn Jackson
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuJackson napisała solidną historię obyczajową z wiodącym wątkiem kryminalnym i nawet doklejona na siłę historia miłosna niczego tu nie zmieni. Autorka dowozi zagadki w furgonetce i wysypuje je przed oszołomionym czytelnikiem. Amerykańska prowincja odmalowana jej piórem skrzy mnogą paletą barw.
Przyznam uczciwie: powieść Joshilyn Jackson obchodziłem jak jeża. Wydawało mi się, że Tajemnica wierzby jest romansem i próżno, abym szukał w niej uniesień. Wreszcie, sięgnąłem, przeczytałem za jednym zamachem, najpierw z niedowierzaniem, a potem z rosnącą uciechą. Pani Jackson napisała solidną historię obyczajową z wiodącym wątkiem kryminalnym i nawet doklejona na siłę historia miłosna niczego tu nie zmieni.
Ameryka, stan Missisipi. W domu na prowincji żyją trzy kobiety obciążone klątwą piętnastki. Jak pisze najstarsza z nich co piętnaście lat Bóg od niechcenia macha w naszą stronę, a wówczas w niekontrolowanym wirze staczamy się w ciemność. W istocie, Big mając lat piętnaście zaszła w ciążę, której owocem była Liz. Ta piętnaście lat później również poznała uroki macierzyństwa. Czy jej córka, Moses, dobijająca tego wieku, również podda się rodzinnej klątwie? To pytanie wcale nie jest najważniejsze.
Na przykład, taka Liz. Niedługo po porodzie zniknęła wraz z córką, żeby szlajać się z kierowcami ciężarówek w zamian za narkotyki i mrukliwe towarzystwo. Nie było jej przez dwa lata z kawałkiem, wróciła wycieńczona od metaamfetaminy, a jednak trzymała na rękach zdrową i odżywioną dziewczynkę. Co dokładnie robiła, w jaki sposób zdołała o nią zadbać – tego nie wiadomo.
Korzenie wierzby skrywają straszliwy sekret, czyli kości niemowlęcia. Ich nagłe odkrycie prowokuje, wywraca świat trzech kobiet do góry nogami. Nie wiadomo, do kogo należało dziecko, dlaczego umarło, kto i kiedy je pochował. Czyżby córeczka Liz urodziła się martwa? Wówczas scenariusz wydarzeń byłby następujący: Liz wstrząśnięta tą śmiercią improwizuje pogrzeb pod drzewem i rusza w długą, gnana poczuciem winy. Szuka pocieszenia w narkotykach i wąsach kierowców, wreszcie podprowadza cudze dziecko z wózka i wraca z nim do matki, żeby odnaleźć szczęście, które utraciła. Prosta sprawa, wystarczy zapytać Liz i wszystko się wyjaśni. Tyle, że Liz w międzyczasie zachorowała, jedną nogę ma sparaliżowaną, a drugą tkwi w świecie urojeń, z którego wyskakuje rzadko i tylko na chwilę.
W gruncie rzeczy, wszyscy mogliby zapomnieć o tych kościach. Wszyscy – z wyjątkiem Moses, najmłodszej w rodzinie. Do niedawna była córką Liz. Ale jeśli rzeczona córa trafiła między korzenie, to kim u diabła jest Moses? A jej rodzice – gdzie? Dziewczyna rozpoczyna prywatne śledztwo i z pomocą lokalnego przystojniaka usiłuje wyśledzić wariacką trasę swojej mamusiu. Być może odpowiedź kryje się jednak bliżej, w rodzinie lokalnych bogaczy, skrywającej paskudne sekrety.
Żywię nadzieję, że nie zdradziłem za wiele, zresztą pani Jackson dowozi zagadki w furgonetce i wysypuje je przed oszołomionym czytelnikiem. Nie zdradzę, czy zdołała na nie wszystkie odpowiedzieć. Podoba mi się jej styl, nieco zagmatwany, być może sponiewierany pośpiechem tłumacza, nie ulega jednak wątpliwości, że pani Jackson jest kimś więcej niż pisarką pokroju harlequinowego. Amerykańska prowincja odmalowana jej piórem skrzy mnogą paletą barw. Tu nowoczesność zderza się z twardym światopoglądem społeczności baptystów, a kapitanowie drużyn futbolowych zdołali zachować status gwiazd. Plotki rozchodzą się szybciej niż esemesem, dzieci bawią się w domkach na drzewach, zaś imprezy szkolne stanowią miłą okoliczność do wymiany płynów wśród dorosłych i uczącej się młodzieży. Całe to miasto wypełniają tajemnice, zagrzebane płytko tak, że ich odkrycie nie wymaga wielkiego wysiłku. Jak maleńkie ciało pochowane pod drzewem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze