„Bling Ring”, Sofia Coppola
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuCoś złego dzieje się z karierą Sofii Coppoli. Zaczęła od prawdziwego trzęsienia ziemi. Obsypane nagrodami „Przekleństwa niewinności” i „Między słowami” zapewniły jej status prawdziwej gwiazdy, ikony współczesnego kina kobiecego. Tym razem jest łopatologicznie, sztywno, z wyraźną tezą. Ogląda się to słabo, o wstrząsach, czy o wzruszeniach też nie ma co marzyć. Z żalem, ale odradzam.
Coś złego dzieje się z karierą Sofii Coppoli. Zaczęła od prawdziwego trzęsienia ziemi. Obsypane nagrodami „Przekleństwa niewinności” i „Między słowami” zapewniły jej status prawdziwej gwiazdy, ikony współczesnego kina kobiecego. Rozczarowali się wszyscy, którzy widzieli w niej jedynie kolejną córkę bardzo znanego ojca (w tym wypadku legendarnego Francisa Forda, autora m.in. „Ojca chrzestnego” i „Czasu Apokalipsy”). Dalej było już niestety gorzej. „Marię Antoninę” krytykowano za miałkość i pstrokate efekciarstwo, „Somewhere” irytowało emocjonalnym chłodem. Podobnie jest z „Bling Ring”, ale tu na niekorzyść działa dodatkowo zbieżność z premierą obłędnie (i zasłużenie) popularnego „Spring Breakers”.
Scenariusz to ekranizacja głośnego, opartego na faktach reportażu z „Vanity Fair”. Grupa nastolatków włamuje się do domów celebrytów. Z początku chodzi jedynie o zabawę, dreszcz emocji, ale, że w ich środowisku (a idzie o zamieszkujących hollywoodzkie wzgórza gimnazjalistów) prawdziwymi ikonami są Versace, Dior, Channel itd. nasi bohaterowie szybko zaczynają „pożyczać” biżuterię, ciuchy a nawet auta od m.in. Paris Hilton, Lindsay Lohan, Orlando Blooma itd. Kiedy wartość skradzionych przedmiotów sięga 3 mln. dolarów, całą sprawą zaczyna interesować się kalifornijska policja.
Z początku czułem, że Coppola robi mnie w konia. Celebryci, którzy nie zamykają za sobą drzwi, nie mają alarmów, psów, ochroniarzy? Jak radzą sobie z (toż to przecież ich główna życiowa tragedia) atakami agresywnych paparazzi? Ale tego typu wątpliwości odrzucam: córka słynnego Francisa Forda wychowała się w tym środowisku, na tych właśnie wzgórzach, zna tam wszystkich (dla przykładu: ujęcia z domu Paris Hilton realizowano w jak najbardziej autentycznej rezydencji Paris Hilton). Tak więc załóżmy, że Coppola wie lepiej. Szkoda, że nie ratuje to jej filmu. Bo autorka „Między słowami” gubi się tym razem w gąszczu przyjętych konwencji. Z jednej strony ma to być, owszem fabularyzowany, tzw. uczestniczący, ale jednak reportaż. Sucha rekonstrukcja faktów. Ale Coppola nie wytrzymuje i konsekwentnie sprzedaje nam swój obraz owego świata. A więc nudę, pustkę, powierzchowność. Ekranowa rzeczywistość nie wytrzymuje tak kontrastowego zestawienia. Raz, że moralizatorski film o zbuntowanej młodzieży to swoisty paradoks, domena telewizyjnych produkcji familijnych. Dwa, że jeśli reportaż to warto było ukazać świat widziany oczami bohaterów, nie autorki. Coppola nie pozostawia miejsca dla inteligencji widza, nie nawiązuje dialogu, nie prowokuje: podaje nam gotowe wnioski na tacy. W efekcie siada realizm. Bo skoro ten świat taki nudny, beznadziejny i szary to czemu tak bardzo pragnęli go młodociani bohaterowie filmu? Daję głowę, że prawdziwym wybrykom szajki bling ring towarzyszyły emocje, nastrój przygody, buntu, ekscytacja z podjętego ryzyka itd. A tego u Coppoli nie zobaczymy. Bohaterowie „Bling Ring” to figury retoryczne, grubą kreską naszkicowane marionetki, żywe dowody na słuszność nachalnie serwowanych przez reżyserkę tez i wniosków. A to się na ekranie (niestety!) nie broni.
Dochodzi jeszcze wspomniana kwestia „Spring Breakers”. Notoryczne łączenie obrazu Korine’a z „Bling Ring” to pewne nadużycie. Dziennikarze idą na łatwiznę: temat (na pozór) podobny, a więc porównanie gotowe. W istocie oba filmy więcej dzieli niż łączy, ale nie przeczę: Korine szarżował, wygłupiał się, świadomie przekraczał granice, ale umiał wyczarować właściwe okresowi dojrzewania emocje i wzruszenia. Coppola przeciwnie: tworzy sztuczną, czysto moralizatorską konstrukcję, w której brakuje oddechu, życia, blasku, wrażeń. I co gorsza: brakuje tak pięknie wygranych w jej wczesnych filmach niuansów, detali, niedopowiedzeń. Owych firmowych „treści zawartych (nomen omen) między słowami”. Tym razem jest łopatologicznie, sztywno, z wyraźną tezą. Ogląda się to słabo, o wstrząsach, czy o wzruszeniach też nie ma co marzyć. Z żalem (kiedyś bardzo dopingowałem Coppoli), ale odradzam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze