„Bracia Sisters”, Patrick deWitt
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZnakomita powieść. Bracia są piekielnie śmieszni (deWitt udowadnia, że jest mistrzem oszczędnego, kolokwialnego dialogu) i szalenie smutni jednocześnie, jest w tej książce jakaś gorzka prawda o człowieku. Świetna lektura.
Wyobraźmy sobie coś niemożliwego, na przykład, że Cormac McCarthy jest wesołym człowiekiem. Stary dobry Cormac, filar wielkiej czwórki pisarzy amerykańskich trzaska przepięknie napisane opowieści, w których nie ma ani Boga, ani nadziei, ani miłosierdzia, za to śmierci jest aż w nadmiarze. Krwawy południk opowiadał o łowcach skalpów, Dziecię boże o człowieku, który zdziczał i mordował, nie możemy też zapomnieć o Sunset limited, sztuce teatralnej będącej, na upartego, racjonalnym postulatem samobójstwa. Tak, to u Cormaca zrodził się psychopata, mordujący ludzi za pomocą pneumatycznego pistoletu, tak barwnie odtworzony przez Javiera Bardem w To nie jest kraj dla starych ludzi. Więc, gdyby Cormac McCarthy jakimś cudem zmienił się w wesołka, nazywałby się Patrick deWitt i był autorem książki Bracia Sisters.
Szkielet fabuły żywo przypomina dokonania Cormaca McCarthy, w czym nie ma zarzutu – obaj igrają sobie z westernem. Dwóch braci w połowie XIX wieku przemierza południowe rejony Stanów Zjednoczonych. To płatni zabójcy, pracujący na zlecenie niejakiego Komandora. Mają sprzątnąć jakiegoś bandziora tytułem bliżej niesprecyzowanej kradzieży. Niezbyt spieszą się do wykonania tego zadania, lecz nie zasypują gruszek w popiele. Wleką się po prostu pod piekącym słońcem, tu kogoś zastrzelą, tam tylko ciężko pobiją, skoczą sobie na dziwki i ukręcą interes na boku. A, jeszcze jedno. Bracia Sisters są najlepszymi zabójcami na Dzikim Zachodzie.
Niezaprzeczalna groza ich profesji, lekkość i łatwość z jaką ją wykonują, kontrastuje z komizmem tej dwójki. Nieustannie przekomarzają się ze sobą, a deWitt udowadnia, że jest mistrzem oszczędnego, kolokwialnego dialogu. Komizm stoi też na różnicy charakterów. Charlie, poważniejszy i lepszy w mokrej robocie wyraźnie (przynajmniej początkowo) dominuje nad bratem. Nie ma też żadnych skrupułów. Eli, łagodniejszego charakteru, przechodzi przemianę na oczach czytelnika. Tęskni za normalnością, pragnie otworzyć sklep i chyba zdaje sobie sprawę, że zabójcy na zlecenie rzadko kiedy dożywają starości. Jego próby odzyskiwania człowieczeństwa, z odkryciem szczoteczki i pasty do zębów oraz z próbą przejścia na dietę budzą śmiech, dają też nadzieje, że nie wszystko stracone. I tak się wloką, Jules i Vinces z Pulp Fiction, tylko w scenerii westernu.
Po tym piachu, w brudzie i beznadziei, błąkają się też inni. Jest irytujący dzieciak, co marzy o fortunie, lecz zalicza tylko kolejne ciosy. Spotykają obłąkanego poszukiwacza złota, który gotuje piasek, myśląc, że to kawa. Jak refren, niemal od pierwszej do ostatniej strony, przewija się płaczący rozpaczliwie mężczyzna. Nie wiadomo, co mu zrobiono – po prostu ryczy. Sam cel, ów gość którego bracia mają kropnąć, jest niestandardowy, tyleż szalony, co genialny. Wszyscy, bez wyjątku są skazani na klęskę, a jeśli ta nie następuje to tylko dlatego, że deWitt wyraźnie się pospieszył i zamknął swoją opowieść przed czasem.
Co jest wielkiego w Braciach Sisters? Co czyni tę powieść niemal znakomitą? Wydaje mi się, że pisanie opowieści humorystycznych to najtrudniejsze z zadań stojących przed pisarzem. Przypomina to przegryzanie się przez skałę własnymi zębami. Patrick deWitt jest przezabawny, lecz nigdy nie wesołkowaty. Właśnie wesołkowatość mam za największą wadę humorystycznych książek. Jest jak śmiech z pudełka na komedii. Bracia Sisters są piekielnie śmieszni i szalenie smutni jednocześnie, jest w tej książce jakaś cholernie gorzka prawda o człowieku. Świetna lektura.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze