"Intermission", reż. John Crowley
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuWedług dystrybutorów jest to czarna komedia. Faktycznie, bohaterowie filmu piją ciemne irlandzkie piwo i posługują się plugawą mową. Jednak niewybredne dowcipy w Intermission mają się tak do czarnego humoru, jak brud za paznokciami do żałoby.
Według dystrybutorów jest to czarna komedia. Faktycznie, bohaterowie filmu piją ciemne irlandzkie piwo i posługują się plugawą mową. Jednak niewybredne dowcipy w Intermission mają się tak do czarnego humoru, jak brud za paznokciami do żałoby.
Akcja obejmuje jedenaście przeplatających się ze sobą historyjek z życia mieszkańców Dublina. Bohaterowie albo chcieliby zmienić coś na lepsze w swoim życiu, albo też po prostu muszą coś zmienić. Amoralny żulik Lehiff (Colin Farrell) planuje wielki skok. Do współpracy zaprasza Micka, który właśnie stracił pracę kierowcy autobusu. Tropem Lehiffa podąża detektyw Jerry. Miłośnik celtyckiej muzy i prawdziwy twardziel, taki na krawędzi śmieszności.
Jest jeszcze John, niepokorny pracownik supermarketu, nie mogący przeboleć, iż Deirdree, którą profilaktycznie porzucił, szybko znalazła pocieszenie w ramionach żonatego kierownika banku. Niepocieszona jest również zdradzana małżonka kierownika, oraz nieśmiały Oscar, dobrowolna ofiara samogwałtu. A co ma powiedzieć wąsata Sally, neurotyczna dziewczyna po przejściach? Po prawdzie, to niepocieszeni są wszyscy. No, może za wyjątkiem Philippa, małoletniego bandyty na dziecinnym rowerku, terroryzującego okolicę za pomocą ciskanych znienacka kamieni…
Intermission ma zgrabny scenariusz. Losy postaci, orbitujących wokół lokalnego pubu, przecinają się podczas finałowego skoku. Poszczególne historie, a zwłaszcza krzyżujące się romanse ludzi w rożnym wieku, zawierają sporo cierpkich i zabawnych obserwacji. Jest też humor sytuacyjny i dosadne dialogi, w których tak celują Brytyjczycy. Służę przykładem: skonsternowany i zawstydzony koleś wypożycza sobie pornola na wieczór. Pyta się jeszcze pracownika wypożyczalni, czy aby aktorzy nie srają na siebie? Usłużny pracownik na to: - a chciałbyś, żeby srali?
Uha, ha, ha.
Pamiętacie brawurową sekwencję z Trainspotting, w której szalona noc na mieście kończy się kilkoma zgoła odmiennymi, ale skorelowanymi puentami? Takich synchronicznych przeplatanek jest w Intermission mnóstwo. W rezultacie film ani przez moment nie nuży, co jest jego niewątpliwym plusem, ale też nie przestaje ślizgać się po powierzchni zdarzeń. Wszystko jest tu naskórkowe, nieco stereotypowe i, summa sumarum, oczywiste. Cóż, multum ingrediencji nie zawsze sprzyja smakowi potraw. W tym wypadku, mnogość postaci uniemożliwia zaznajomienie się z nimi. Producentem filmu mógł być sobie Neil Jordan, ten od rewelacyjnej i bardzo zaskakującej Gry pozorów, ale na jakość Intermission nie miało to wielkiego wpływu. Słowem, dobra rozrywka, ale nic poza tym.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze