„Koriolan”, Ralph Fiennes
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuDebiut reżyserski Ralpha Fiennesa (Angielski pacjent, Wierny ogrodnik, Lista Schindlera, Harry Potter). Fiennes wygrał z trudnymi realiami przemysłu filmowego, odrzucił komercję, zaserwował obraz zimny, depresyjny, za nic mający przyzwyczajenia masowego odbiorcy. Trawiony obłędem, karmiący się pogardą i nienawiścią Fiennes w roli tytułowej bywa naprawdę przerażający. Niestety reżyser przegrał z „tajemniczym” tekstem Szekspira.
Debiut reżyserski jednego z najważniejszych brytyjskich aktorów – Ralpha Fiennesa (Angielski pacjent, Wierny ogrodnik, Lista Schindlera, Harry Potter). I powiedzmy to od razu: debiut nad wyraz ambitny. Fiennes sięga po Szekspira, pozostaje wierny „rymowanej” frazie oryginału, całość osadza we współczesnych dekoracjach. Ale to robiono już przed nim i to po wielokroć. Zaskakujący jest tu przede wszystkim sam wybór tekstu: Fiennes ekranizuje przedostatnią, od stuleci opierającą się jasnej interpretacji, tzw. „tajemniczą”, jednoznacznie mroczną i pozbawioną akcentów komicznych tragedię Szekspira - Koriolana.
Szekspir miejscem akcji uczynił starożytny Rzym, jej motorem wojnę mieszkańców wiecznego miasta z plemieniem Wolsków, bohaterami dowodzącymi wrogimi armiami generałów: Rzymianina Gnejusza Marcjusza Koriolana (Ralph Fiennes) i Wolska, Tullusa Aufidiusa (Gerard Butler). Najważniejszym jest tu oczywiście ten pierwszy: po krwawej batalii na sąsiednich ziemiach Koriolan wraca do Rzymu, by objąć stanowisko konsula. Znany ze swoich dyktatorskich zapędów, pogardy dla biednego ludu (i w ogóle demokracji) staje się ofiarą spisku trybunów: okrzyknięty zdrajcą, wygnany prosi o wsparcie swoich niedawnych przeciwników. I tak Marcjusz i Aufidiusz ramię w ramię atakują Rzym. Ich krwawą krucjatę próbują powstrzymać delegacje wiernego Koriolanowi polityka, Meneniusa (Brian Cox), później jego matki (Vanessa Redgrave), żony (Jessica Chastain) i syna.
W obiektywie Fiennesa starożytny Rzym staje się miejscem nieokreślonym, uniwersalnym, a cała akcja przenosi się we współczesne realia. I jest to bodaj największa zaleta filmu, uwspółcześnienie wypada nad wyraz wiarygodnie. A Szekspir nie po raz pierwszy okazuje się autorem ponadczasowym. Reżyser wyraźnie pragnął oddziałującego na wyobraźnię widzów zobrazowania działań wojennych. I rzeczywiście: nominowany do Oscara za zdjęcia do Hurt Locker Barry Ackroyd fotografuje Koriolana w dynamicznym, reportażowym stylu przypominającym relacje ze współczesnych wojen. Wypada to nad wyraz sugestywnie. Wrażenie dodatkowo wzmagają surowe dekoracje: puste przestrzenie fabryczne, zasypane górami śmieci slumsy itd. Być może taki wybór plenerów podyktowały oszczędności budżetowe, ale tak czy siak: efekt jest znakomity, chwilami wręcz przytłaczający. Równie zgrabnie wypadło uwspółcześnienie wątków politycznych: tu Fiennes odważnie przeniósł akcję m.in. do studia telewizyjnego, pozostając wierny szekspirowskim kwestiom zdołał celnie uderzyć w jak najbardziej aktualne metody manipulacji, grania wizerunkiem medialnym itd. O dziwo: także w tej konfrontacji język Szekspira okazał się jak najbardziej aktualny.
Na gromkie brawa zasłużyli też występujący tu aktorzy. Trawiony obłędem, karmiący się pogardą i nienawiścią Fiennes w roli tytułowej bywa naprawdę przerażający. Szkoda, że nie pozwolono mu zagrać w ten sposób Potterowskiego Voldemorta, ale… to już temat na zupełnie inny tekst. Ważne, że Koriolan nie okazuje się filmem jednego aktora. Fiennesowi dzielnie sekundują i Brian Cox (wspaniała rola doświadczonego męża stanu) i Vanessa Redgrave (dumna, pełna pogardy względem świata, tzw. toksyczna matka głównego bohatera). Korzystnie wypada nawet zamknięty dotychczas w stereotypie hollywoodzkiego twardziela od superprodukcji kostiumowych Gerard Butler (300, Beowulf).
A jednak, pomimo wszystkich pochwał trudno uznać Koriolana za film jednoznacznie udany. Fiennes wygrał z trudnymi realiami przemysłu filmowego, odrzucił komercję, zaserwował obraz zimny, depresyjny, za nic mający przyzwyczajenia tzw. masowego odbiorcy. Ale jednocześnie przegrał z „tajemniczym” tekstem Szekspira. Nie podjął trudu reinterpretacji, nie zabrał głosu w toczącym się od stuleci sporze, o co tak naprawdę genialnemu Stratfordczykowi w Koriolanie chodziło. W efekcie jego ekranizacja jest niezwykle sugestywna, ale pozbawiona myśli przewodniej. Formalnie wyrazista, wręcz agresywna, ale merytorycznie zachowawcza. Oczywiście jest tu krytyka demokracji, mediów, odwieczny dramat władzy, koszmar wojny, studium obłędu i w tym właśnie problem: Fiennes daje wszystkiego po trochu, niczego szczególnie nie akcentując. W efekcie jego Koriolan bywa prawdziwie silnym ciosem, ale nie do końca wiadomo po co wyprowadzonym. Imponującym popisem formalnym, któremu (niestety!) brakuje jasnego przekazu, kropki nad i, czegoś, co całe to kumulowane przez dwie godziny napięcie rozładuje.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze