"Pelagia i biały buldog", Borys Akunin
ANNA MARIA GIDYŃSKA • dawno temuSama intryga nieporywająca i ofiary też jakieś takie... niesatysfakcjonujące. Jasne, żal białych buldożków o uroczych imionach Hulaj i Łapaj, żal starej generałowej Tatiszczewej, którą ktoś ewidentnie chce wysłać na tamten świat, mordując jej ukochane pieski – ale to wszystko nie wciąga tak, jak powinno. I nawet ciągłe zastanawianie się, kto jest tak zdeprawowany, że nie żal mu niewinnych zwierząt jakoś nie przykuwa człowieka do książki.
W powieściach kryminalnych najróżniejsze postacie występowały w rolach detektywów. Znamy detektywa z woskowanymi wąsami i starą pannę Marple z powieści Agathy Christi, znamy grającego na skrzypcach zwolennika dedukcji z nieodzowną fajką sir Arthura Conan Doyle'a, znamy nadzwyczaj rozgarnięte dzieci Chabrowiczów Chmielewskiej, znamy nawet – o ile trafiliśmy na tę książkę – cierpiącego na syndrom Tourette’a detektywa mimo woli Lethema. Akunin obecny jest w sercach i na półkach wszystkich miłośników kryminałów dzięki swojej serii traktującej o przygodach Erasta Pietrowicza Fandorina. Tym razem jednak nie było mi dane zajść w zaułki moskiewskiej Chitrowki ani przespacerować się petersburskim bulwarem z uroczym detektywem. Zamiast tego, lądujemy na sielskiej, odległej prowincji, z prawosławnym dostojnikiem Mitrofaniuszem oraz roztrzepaną zakonnicą Pelagią. Cóż, podtytuł „kryminał prowincjonalny” mówi sam za siebie.
Pierwsza połowa „Pelagii i białego buldoga” to tak naprawdę arcydługie wprowadzenie – no, ale dowiadujemy się tego dopiero, kiedy przez nie przebrniemy. A wtedy okazuje się, że tym, na kogo trzeba było zwracać uwagę od razu, nie jest biały buldog. Najbardziej interesujące nie są też bezgłowe ciała wyłowione z Wołgi. Uwagę czytelnika powinien był przykuć niejaki Bubiencow, inspektor Świętego Synodu. A dlaczego? I w tym cała rzecz.
Dopiero teraz zaczyna się prawdziwy kryminał. Mitrofaniusz, nieformalny zwierzchnik Pelagii, każe jej przeniknąć do towarzystwa, w którym mogłaby dowiedzieć się czegoś o Bubiencowie. Wiadomo – mniszka każdemu rzuci się w oczy i nikt z nią nie zechce plotkować, bo jakże tu wymieniać nieprzystojne informacje z bożą służką? Na szczęście jednak Pelagia bez większego wysiłku potrafi się przeistoczyć w swawolną wdówkę, dzięki czemu tajemnice socjety – a co za tym idzie, także Bubiencowa – stają się jej znane. Kryminał z prowincjonalnego robi się bardziej światowy, Pelagia przestaje potykać się o własne nogi i jej osobliwa niechęć do zalotów kolejnych kawalerów bawi nas, jak wszystkie sytuacje z komedii pomyłek wzięte.
Nic więcej nie mogę zdradzić poza tym, że zakończenie jest nienachalne, bez wyrąbanego siekierą happy endu, usadzenia wszelkiego zła oraz zrzucenia przez Pelagię mnisiego welonu na rzecz dekoltowanych, zalotnych sukien baronowej bardzo mi się podoba. I gwarantuję, że spodoba się także Wam.
A prowincja? Piękna. O ile z Fandorinem zwiedzamy miejsca ważne, znane i światowe, o tyle z Pelagią przemierzymy głównie pobocza wielkiej Rosji, często przystając, by podziwiać jej piękną przyrodę. Wyprawa, dzięki talentowi Akunina i odrobinie wyobraźni czytelnika, będzie mimo wszystko ekscytująca. Nie tylko metropolie i salony mają swoje uroki.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze