„Gangster” John Hillcoat
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuNie jest to film dla zwolenników multipleksowych sensacji o gangsterach. To raczej kinowa uczta, w której docenia się detale, nastrój, idealnie spójną formę. Hillcoat i Cave upajają się swoją wizją, celebrują pojedyncze sceny. Dla jednych będzie to nazbyt chłodne, wycyzelowane, dla innych zachwycające. Ale abstrahując od kwestii gustów: to bezwzględnie kawał mistrzowskiego kina.
Nick Cave to prawdziwa legenda muzyki. Ale też pisarz, poeta, aktor, performer… a ostatnio coraz częściej także i twórca kina. Gangster to drugi (po Propozycji) efekt jego współpracy z Johnem Hillcoatem. Cave odpowiada tu za scenariusz i muzykę, Hillcoat popisuje się reżyserskim kunsztem. I chociaż tym razem obaj panowie opowiadają o czasach amerykańskiej prohibicji, znów wychodzi im coś na kształt dziwacznego, na poły metafizycznego westernu.
Zaskakuje już samo miejsce akcji: Gangster nie jest kolejną opowieścią o świecie przestępczym Chicago, czy Nowego Jorku. Hillcoat pokazuje gangsterską Amerykę czasów prohibicji niejako od kuchni, a więc z perspektywy zapadłej prowincji. Bo też wiejskie obszary Wirginii to swoiste zaplecze: jedna wielka fabryka nielegalnego bimbru. Rządzą tu (jak głosi miejscowa legenda: nieśmiertelni) bracia Bondurant: mrukliwy Forrest (Tom Hardy), jego prawa ręka Howard (Jason Clarke), i najmłodszy, odsuwany od interesów, fajtłapowaty Jack (Shia LaBeouf). Interes kręci się świetnie (wszyscy dobrze się tu znają, policjanci za kilka skrzynek trunku chętnie przymykają oko itd.) do czasu przybycia nowego szeryfa, sadystycznego agenta federalnego, Charliego Rakesa (Guy Pearce). Ten ostatni, miast zwalczać proceder, próbuje przejąć nad nim kontrolę. Niepokornym Bondurant’om wypowiada otwartą wojnę. W tym samym czasie (ponownie odsunięty przez braci) Jack szuka pomocy u wpływowego gangstera z Chicago, Floyda Bannera (Gary Oldman).
Czuć, że Hillcoat i Cave doskonale się rozumieją. Wspólnie snują niepokojącą, pełną symboliki (ale i na wskroś realistyczną) balladę. Pierwszy odpowiada za mistrzowską realizację, drugi za niezwykły nastrój. Gangster rozwija się powoli, uwodzi poezją obrazu, narzuca hipnotyczny ton. Kapitalnie grają właściwie wszyscy aktorzy. Główną oś stanowi przeciwwaga oszczędnej kreacji Hardy’ego i szalonej ekspresji Pearce’a. Jak zwykle doskonały jest Oldman. Ale najbardziej zaskakuje LaBeouf: dotąd bezbarwny gwiazdor blockbusterów (m.in. Transformers) świetnie odnajduje się w roli niedoświadczonego, ale ambitnego frustrata. Dalej o wyjątkowości Gangstera decyduje specyficzna poetyka Cave’a. To on nadaje całej historii tzw. drugie dno. Przestępczy pojedynek zamienia się w epicką, pełną archetypowych, ale i biblijnych odniesień przypowieść o walce dobra ze złem. O mrocznej miłości, o podstawowych wartościach (honor, lojalność, duma). W innym ujęciu byłoby to może kiczowate. Cave, jak to on: wydobywa upiorne tony, śledzi mechanizmy międzyludzkich relacji, nie stroni od czarnego humoru. Efekt jest znakomity.
Nie jest to film dla zwolenników multipleksowych sensacji o gangsterach. To raczej kinowa uczta, w której docenia się detale, nastrój, idealnie spójną formę. Podobnie jak w przypadku niedawnego (i jeszcze lepszego od Gangstera) Mistrza można czynić z tego także i zarzut: Hillcoat i Cave upajają się swoją wizją, celebrują pojedyncze sceny, ewidentnie popisują się. Dla jednych będzie to nazbyt chłodne, wycyzelowane, dla innych zachwycające. Ale abstrahując od kwestii gustów: to bezwzględnie kawał mistrzowskiego kina.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze