"Immortal - Kobieta Pułapka", reż. Enki Bilal
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuNajbardziej klimatyczny film s-f. od czasu “Łowcy Androidów”. W potwornej, toczonej genetycznym trądem metropolii przyszłości przecinają się losy kilku postaci. Żadna z nich nie jest zwykłym człowiekiem. Horus, egipski bóg niebios, zszedł na ziemię, by odnaleźć tę jedyną, nadającą się spłodzenia półboskiego potomstwa. Porusza się po mieście za pomocą ludzkich pośredników, tak jak pamiętny Bob z serialu “Miasteczko Twin Peaks”. Idealnego nosiciela znajduje w osobie Nikopola, zahibernowanego z wyroku sądu poety – buntownika.
Jego wybranka ma na imię Jill. Jest kobietą-anomalią, endemiczną mutacją, zakochaną w wiekowym przybyszu z innego świata…
I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Fabuła filmu oparta zastała na komiksowej trylogii Enki Bilala. Jest oniryczna, jak sen schizofrenika i, co paradoksalne w przypadku super-produkcji, mało sensacyjna. To coś na kształt miłosnego trójkąta, tyle, że z udziałem dwóch ciał. Zamiast prostego i galopującego schematu: strzelanina, romans, wybuch, większy wybuch, otrzymaliśmy romantyczny poemat, oparty na mitologicznym motywie boga uwodzącego ziemską kobietę.
Czy to ma sens? W przypadku filmu, będącego tak zmasowanym atakiem na percepcję, kryteria oceny są podwójnie subiektywne. Jeżeli widz pozwoli się porwać wizji reżysera, to wyjdzie z kina oszołomiony i usatysfakcjonowany. Jeżeli będzie się starał dociec, o co właściwie chodziło w scenariuszu i zachowa normalny, “dzienny” osąd, to w najlepszym razie wynudzi się jak mops. Podobnie, jak dobry wiersz, skrypt filmu nie nadaje się do przełożenia na codzienny ludzki język.
Enki Bilal nie zatroszczył się o dobre samopoczucie widza i jego trawienie (popcornu). Wszystkie elementy filmu służą spotęgowaniu nierealnej, jedynej w swoim rodzaju atmosfery, m.in. dekadencka poezja Baudellaire’a, czy melancholijna muzyka islandzkiej grupy Sigur Ros.
Omawiając “Kobietę pułapkę” nie sposób nie wspomnieć o efektach specjalnych. Jak dla mnie, są rewelacyjne. Zwłaszcza połączenie realnej scenografii z animowanymi postaciami robi niesamowite wrażenie. Nawet jeżeli czasem grafika CGI wydaje się anachroniczna, to pod wglądem ogólnej atmosfery i poszczególnych pomysłów film nie ma sobie równych.
Weźmy chociażby postacie obcych, takich jak pozaziemski zabójca, Dajak. W komercyjnym, jak ramówka telewizji publicznej filmie “Piąty Element” (fuuuj!) kosmiczne bestie przypominały wieprzowatych orków, poddanych terapii hormonalnej. Wielkie kły, tłuste ryje, małe świńskie oczka. Coś, jak jeden ze znanych mi prezydentów. Swojskość w pełnej krasie. Zero pomysłu, zero twórczego wykorzystania potężnego budżetu. Bo przecież właśnie tak każdy widz wyobraża sobie kosmicznego potworka, prawda?
W pokręconym uniwersum Bilala nie spotkacie znajomych. Są tam za to wściekle czerwone stwory będące trawestacją rekina-młota, egipscy bogowie i ożywione, gadające gąbki kąpielowe… Na pewno jest ciekawie.
Oczywiście walory te nie każdemu przypadną do gustu. Wielu mogą wręcz zmierzić. Ale dla fanów komiksu i fantastyki jest to pozycja obowiązkowa. Najświeższa klasyka s-f., rzecz rangi “Łowcy Androidów” Ridleya Scotta, czy “Brazil” Terry’ego Gilliama.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze