„Daybreakers”, Michael i Peter Spierig
DOROTA SMELA • dawno temuKolejny film o wampirach. Tym razem klasyczny, wywiedziony z gotyku motyw grozy serwuje się z dodatkiem, jakże modnej dziś w kinie hollywoodzkim, analizy społecznej. Tandetne pościgi, marne efekty wizualne, przemoc, dziecinne czary-mary i lejąca się litrami sztuczna krew. Bajka z prostym morałem. Bohaterowie są poddawani próbom; wygrywa postawa altruistyczna i ascetyczna.
Kolejny film o wampirach na naszych ekranach. Tym razem klasyczny, wywiedziony z gotyku motyw grozy serwuje się nam z dodatkiem, jakże modnej dziś w kinie hollywoodzkim, analizy społecznej i taniego CGI.
Edward, który jak większość populacji ziemskiej Anno Domini 2019 jest wampirem, to naukowiec zatrudniony w globalnej korporacji produkującej i sprzedającej przetwory krwi.
Krew jest jedynym pokarmem dla wampira. Spożywa się ją w filiżance z dodatkiem mleka jak kawę albo sączy z kieliszka jak wino, ewentualnie podaje jako barszczyk. Bo świat wampirów niewiele różni się od naszego. Wciąż modne są garnitury. Godziny szczytu przypadają w nocy, a spoczynek w dzień, przejścia podziemne zastąpiły deptaki, a samochody obowiązkowo wyposażone są w przyciemniane szyby.
Znacząca różnica polega na tym, że wampir żyje wiecznie i bezstresowo, bo nie używa serca. Ale jego codzienność to nie bajka — musi żerować na ludziach, których powoli zaczyna brakować. Nie każdego stać na drożejącą krew, dlatego wciąż rośnie liczba głodomorów — zmutowanych agresywnych bestii. Korporacja liczy na to, że Edward wynajdzie syntetyczny substytut krwi. Jemu samemu marzy się jednak lekarstwo na wampiryzm. Ale czy wampir może znów stać się człowiekiem? Wkrótce los styka Edwarda z grupką rebeliantów, którzy mają patent na odrodzenie ludzkości.
Bracia Spierig, na wzór braci Grimm, opowiadają nam bajkę z prostym morałem.
Ich wizja przyszłości operuje przecież przejrzystymi alegoriami: globalne korporacje (najlepiej pasują tu firmy farmaceutyczne), czyli krwiopijcy, zamieniają nas w bezdusznych konsumentów i uzależniają od swoich produktów. Ludzie niczym narkomani podlegają stopniowej degeneracji — od sytego ćpuna, który odwraca oczy od dziejącej się obok niego krzywdy, aż po zredukowaną do instynktu przetrwania kreaturę. Podobnie jak w wielu bajkach bohaterowie są poddawani próbom; wygrywa postawa altruistyczna i ascetyczna. Nie jedz, ratuj innych! Nie trzeba mieć doktoratu, by zgadnąć, że bracia piją tu do izolacjonizmu i globalizacji opartej na wyzysku głodującego Trzeciego Świata.
Niestety owa warstwa ideologiczna stanowi w Daybreakers jedynie wprowadzenie i z minuty na minutę usuwana jest w cień przez ogłupiającą fabularną sieczkę. Mamy tu pełne psychologicznych uproszczeń, karykaturalne postacie wyrzucające z siebie stek bzdur i uwikłane w szereg perypetii, które wiodą przez tandetne pościgi, marne efekty wizualne i idiotyczną przemoc. Dziecinne czary-mary, lejąca się litrami sztuczna krew, straszenie z zaskoczenia, komiksowe skróty, zaniebieszczone zdjęcia i cała masa kradzionych pomysłów — tak wygląda jakościowa analiza tego materiału. Pod wieloma względami to po prostu nowa wersja Blade'a. Nawet scenariusz zdaje się w wielu punktach zbieżny. Tam pani hematolog pomagała szlachetnemu, bo walczącemu ze swoją naturą, wampirowi w wojnie z plagą krwiopijstwa. Tu mamy szlachetnego wampira hematologa.
Wbrew temu, co mówią slogany na plakatach, ze Zmierzchem i Matrixem film ma znacznie mniej wspólnego. To typowy przedstawiciel wymęczonego gatunku, który skazany jest na wymarcie z braku świeżej krwi. Nawet najmniej wymagający widz nie chce przecież w kółko dostawać banałów o osikowych kołkach, smażącym słońcu i sztuczkach z lusterkiem. Tym bardziej, jeśli ma do czynienia z ledwie udającą hollywoodzki blockbuster australijską koprodukcją, której cały budżet poszedł na gwiazdorskie gaże.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze