"Szklana pułapka 4.0", reż. Len Wiseman
DOROTA SMELA • dawno temuDobry, nawiązujący do poprzednich części scenariusz, który równoważy zwroty akcji ze scenami porządnego mordobicia. A wszystko zrealizowane w starym dobrym stylu jako kaskaderska robota z minimalną liczbą efektów komputerowych. Willis, choć wyglądem przypominający trochę żółwia Franklina, dzielnie dźwiga na swych barkach cały show. Jego John McClane jest teraz jeszcze sympatyczniejszy jako wypadający z obiegu analogowy gracz w cyfrowym świecie (przypadłość typowa dziś dla filmowych bohaterów koło pięćdziesiątki).
W kinach mamy pojedynek sequeli. Wszyscy zadają sobie pytanie: czy Szklana pułapka 4.0 pobije sukces frekwencyjny Shreka Trzeciego, stając się hitem lata? Oczywiście na odpowiedź jest jeszcze zbyt wcześnie. W swoich prognozach powinno się wziąć pod uwagę wiele czynników. Choćby ten, że Szklana pułapka ma status kultowej serii znacznie dłużej niż ta z zielonym ogrem i jest mimo to przykładem kina akcji w w prawdziwie nowożytnym wydaniu. Zmieniła bieg historii kina, wprowadzając zupełnie nową w 1988 roku tematykę walki z terroryzmem i pierwszego wielkiego twardziela-patriotę. Z drugiej strony liczne teorie spiskowe mówią, że zamiast działać jako ostrzeżenie, Pułapki przysłużyły się terrorystom, wskazując na "jedynkę" jako bezpośrednią inspirację dla nieudanego ataku na WTC w 1993 roku.
Czy "czwórka" kryje jakiś instruktaż dla Al-Kaidy? Nawet kilka. Zwłaszcza że terroryści w tej części po raz pierwszy mają jakąś ideologię i poczucie misji, a w wyniku ich działań zagrożone jest już nie lotnisko, wieżowiec czy Nowy Jork, ale całe Stany. Na razie jednak wąsacze w arafatkach długo jeszcze nie będą mieli narzędzi do przeprowadzenia tak "hightechowej" akcji jak Thomas Gabriel — główny czarny charakter filmu.
Sfrustrowany człowiek systemu postanawia wprowadzić w życie strategię "wyprzedaży po pożarze", która zakłada możliwość rozłożenia na łopatki całego państwa w trzech krokach. Facet nie działa oczywiście w pojedynkę — ma z sobą grupę odpowiednio przygotowanych profesjonalistów, a co ważniejsze, odpowiedni sprzęt i wiedzę, by za pomocą kilku algorytmów i internetu rozwalić całą infrastrukturę. Jednak zanim uda mu się wszystkich zaszachować, John McClane zorientuje się, że coś jest nie tak, kiedy odwiedziwszy podejrzanego o hakowanie nastolatka, natknie się na szwadron płatnych zabójców. W tandemie, ratując sobie nawzajem życie i przeklinając jeden drugiego, stary wyga — reprezentant prostych rozwiązań siłowych i młody przedstawiciel informatycznego know-how pokrzyżują plany terrorystycznej bandyterce.
Słabe strony filmu? Niektórzy mogą się obrazić na skalę i intensywność tego filmu. Prawdziwi fani cyklu i ogólnie amerykańskiego kina sensacyjnego chyba nie będą mieli powodów do narzekania. Oczywiście McClane mógłby być nieco bardziej ludzki i nie wciskać nam bzdur, że niby można siłą bicepsa utrzymać w pionie ciężarówkę. Cała sekwencja z ucieczką przed myśliwcem i fatalnie komputerowymi efektami walących się estakad powinna zostać wycięta z filmu.
Zalet jest znacznie więcej. Dobry, nawiązujący do poprzednich części scenariusz, który równoważy zwroty akcji ze scenami porządnego mordobicia. A wszystko zrealizowane w starym dobrym stylu jako kaskaderska robota z minimalną liczbą efektów komputerowych (wyjątkiem wyżej wspomniana scena). Willis, choć wyglądem przypominający trochę żółwia Franklina, dzielnie dźwiga na swych barkach cały show. Jego John McClane jest teraz jeszcze sympatyczniejszy jako wypadający z obiegu analogowy gracz w cyfrowym świecie (przypadłość typowa dziś dla filmowych bohaterów koło pięćdziesiątki). Jako że gliniarz zatrzymał się w swej technologicznej edukacji łącznościowej na etapie CB-radia, wszystkie software'owe zadania powierza młodemu pomocnikowi (podobieństwo Justina Longa do Keanu Reevesa może być pewną aluzją do Matriksa), a sam polega na hardwarze. Nie daje się onieśmielić bardziej wygimnastykowanym od siebie przeciwnikom i bezpardonowo odsyła na tamten świat skaczących jak Spider-Man akrobatów oraz biegłą we wschodnich sztukach walki Chinkę, doprowadzając głównego architekta zagłady USA do płaczu hasłami w stylu: "kiedy ostatnio widziałem twoją dziewczynę, miała w dupie SUV-a". Tymczasem liczba trupów i rozwalonych samochodów rośnie.
Słowem akcja toczy się wartko, ale z dowcipem i aż miło patrzeć, jak zdegenerowani gogusie dostają po tyłkach od białego gliniarza z dobrze "postawionym" systemem wartości. Bonusowo dostajemy kilka fajnych epizodów z Kevinem Smithem w roli pokręconego guru informatyków. Dobra wakacyjna rozrywka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze