"Kieszonkowy atlas kobiet", Sylwia Chutnik
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuProza Chutnik wyrasta z własnych doświadczeń życiowych. Ona nie pisze, ona wypluwa z siebie wściekłe zdania, przez co człowiek ma wrażenie, że zamiast kartek trzyma granat bez zawleczki. W porównaniu z większością polskich debiutantów, Chutnik wypada grubo powyżej średniej, a jej surowa, realistyczna fraza momentami chwyta na serce. Nie boi się tematów trudnych, momentami śmiesznych w zamyśle.

Sylwia Chutnik przynależy, jak się wydaje, do tej grupy młodych pisarzy, której proza wyrasta z własnych doświadczeń życiowych: Masłowska żyła na osiedlu i je opisała, Shuty wściekł się na własną robotę w banku i Zwał powstał właśnie z tej wściekłości. Warszawska pisarka udziela się w feministycznych organizacjach, pomaga samotnym matkom i idę o zakład, że kobiety z Kieszonkowego atlasu gdzieś włóczą się, żyją, żyły w ciemnościach i lochach Warszawy.
Film dokumentalny o książce, nakręcony przez inną pisarkę, Martę Dzido nie mógł być chyba już gorszy i wszystko wskazywało na to, że Kieszonkowy atlas kobiet jest kolejną powieścią kobiecą, gdzie literackie braki nadrabia się feministycznym zaangażowaniem. A tu niespodzianka: Chutnik nie pisze, ona wypluwa, wyrzyguje, wywrzaskuje z siebie kolejne wściekłe zdania, przez co człowiek ma wrażenie, że zamiast kartek w okładkach trzyma granat bez zawleczki.

W porównaniu z większością polskich debiutantów, Sylwia Chutnik wypada grubo powyżej średniej, a jej surowa, realistyczna fraza momentami chwyta na serce. Nie boi się tematów trudnych, momentami śmiesznych w zamyśle – historia pana/pani Mariana, niezdefiniowanego płciowo cukiernika właściwie wydawała się skazana na klęskę, tymczasem autorka prowadzi ją subtelnie, omijając rafy i mielizny banału, dając opowieść mocną, prawdziwą, wstrząsającą, ujętą w subtelnościach, których trudno znaleźć we współczesnej młodej prozie. Do tego brudne pocztówki z bazarów i kamienic generują obraz Warszawy, jakiej znać nie chcemy, choć może powinniśmy. Duch feminizmu, unoszący się nad całością momentami odpuszcza i wówczas wolnej przestrzeni ujawnia się człowiek w swoim drobiazgu, dramacie i samotności.
Właśnie, feminizm Chutnik ujawnia problemy związane z prozą zaangażowaną i to pod konkretnym szyldem (nie jest to problem jedynie feminizmu, analogiczna sytuacja występuje choćby w młodej prozie katolickiej). W niektórych fragmentach, Kieszonkowy atlas kobiet wydaje się być tym przeciążony, lupa ideologii dostrzega jedynie stereotypy, na czym powieść traci – razi choćby nachalne posługiwanie się symboliką maryjną, trudno też pojąć, czemu autorka, znakomita w opisywaniu charakterów, niuansów psychiki zupełnie nie radzi sobie z mężczyznami. Faceci u niej to potwory wycięte z papieru: bezrobotni co piją i palą, lecz żonie palić nie pozwolą, bzykają się na boku by zostawić żonę samą, dla innej, piją tanie wina i czekają jedynie, żeby komuś przylutować. Ich schematyczność odbiera kobietom opisywanym przez Chutnik część wiarygodności.
Kolega wygłosił kiedyś tezę, że najciekawsze, najbardziej chwytające za serce są książki połamane: gdzie coś jest pokrzywione, nie na miejscu, straszące błędami, ale skrywające jakąś świeżą prawdę. Wyobrażam sobie Kieszonkowy atlas kobiet wolny od niedociągnięć, napisany gładziej, mniej potrzaskany – być może nie robiłby aż takiego wrażenia. Niektóre fragmenty wywołują drżenie rąk tak silne, że cała książka pozostaje niezapomniana.
Wydawnictwo Ha!Art, celujące w prozie lewicowej odniosło ogromny sukces promując Lubiewo Michała Witkowskiego. Późniejsze próby – powrót Nasierowskiego i Pankowskiego, czy nawet doskonała Klatka Jana Krasnowolskiego – nie spotkały się z równie ciepłym przyjęciem rynkowym. Jeśli ktoś jest najbliżej powtórzenia sukcesu Witkowskiego, to właśnie Sylwia Chutnik.

Najnowsze

Domowe dania jednogarnkowe na chłodne dni
MATERIAŁ PROMOCYJNY
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze