„Tej nocy będziesz mój”, David Mackenzie
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuBardzo specyficzne kino. Właściwie nie film, a pełen radosnej improwizacji eksperyment; fabularyzowany reportaż, czy może po prostu etiuda. Dodajmy, że nie jest to nieporadnie sklecony przez amatorów wygłup, a świadomy wybór doświadczonego profesjonalisty. Dostajemy urokliwy wątek miłosny. Ale głównym bohaterem jest tu tzw. miejsce zdarzeń. Wielki, rockowy festiwal.
Bardzo specyficzne kino. Właściwie nie film, a pełen radosnej improwizacji eksperyment; fabularyzowany reportaż, czy może po prostu etiuda. Dodajmy, że nie jest to nieporadnie sklecony przez amatorów wygłup, a świadomy wybór doświadczonego profesjonalisty, Davida Mackenzie’ego (Młody Adam, Hallam Foe, Ostatnia miłość na ziemi).
W Tej nocy będziesz mój dostajemy urokliwy (chociaż potraktowany dość szkicowo) wątek miłosny. Ale głównym bohaterem jest tu tzw. miejsce zdarzeń. Wielki, rockowy festiwal. Tak jak Duńczycy mają Roskilde, Anglicy Glastonbury, Polacy Openera, tak dziesiątki (czy nawet setki) tysięcy Szkotów co roku bawią się na T in the Park. Obserwujemy perypetie muzyków: lidera popularnego na całym świecie (fikcyjnego) duetu elektro, Adama (Luke Treadaway) i wokalistki lokalnej kapeli punkrockowej, Morello (wsławiona rolą Nimfadory Tonks w Harrym Potterze Natalia Tena). Zaczyna się od sprzeczki pomiędzy zespołami, wywiązuje się szarpanina, walczących liderów próbuje rozdzielić niosący dobrą nowinę pastor, który ostatecznie wycina naszym bohaterom psikusa: spina ich dłonie kajdankami i znika. I tak Adam i Morello przez cały festiwal (także w trakcie występów na festiwalowych scenach) są skazani na swoje towarzystwo. Z początku oboje kłócą się nieustannie, ale, że wszyscy znamy stare porzekadło („kto się lubi, ten się czubi”), niezbyt trudno odgadnąć do czego to może doprowadzić.
Równie łatwo zgadnąć jak You Instead (bo tak brzmi oryginalny tytuł) odbierać będą widzowie. Tu wszystko zależy od oczekiwań. Fani komedii romantycznej mogą być nieco rozczarowani. Sam pomysł od początku wydaje się mocno naciągany, (podobne festiwale zatrudniają setki doskonale wyposażonych pracowników technicznych. W rzeczywistości usunięcie kajdanków (zwłaszcza, że „skuci” są muzykami, Adam rozpoznawaną przez wszystkich gwiazdą) byłoby dziecinne proste). Podobnych zarzutów można by tu zgromadzić znacznie więcej: większość ujęć powstała na zasadzie spontanicznej improwizacji, w efekcie kolejne zwroty akcji nie wytrzymują konfrontacji z logiką. Całość jest też szalenie przewidywalna. Ale i (czy może pomimo wszystko) nad wyraz urokliwa. Udało się zarejestrować autentyczną frajdę, jaka towarzyszyła twórcom; na każdym kroku czuć tu niewymuszoną spontaniczność, a uczucie pomiędzy z początku zacietrzewionymi muzykami rodzi się może niezbyt wiarygodnie, ale koniec końców prawdziwej chemii mu nie brakuje.
Wątpliwości nie będą mieć za to ani melomani, ani wielbiciele letnich festiwali. Ekipa Mackenziego nawet nie próbowała rekonstrukcji. Nie uświadczycie tu ani tłumów statystów, ani imitujących prawdziwe występy wykonawców. Wszystko jest prawdziwe, a cały film nakręcono w trakcie trwającego zaledwie pięć dni festiwalu. Tłumaczy to chaos scenariusza i improwizowany charakter większości ujęć. Po prostu: ekipa wybrała się na festiwal i wraz z całym sprzętem nurkowała w tłum fanów, czujna na to co się jej przydarzy. I dlatego tak wiele tu spontaniczności, nieprzekłamanej energii, łatwo wyczuwalnej radości tworzenia. Kto nigdy nie doświadczył szalonej zabawy na tego typu imprezie, odnajdzie w pełni wiarygodny, dokumentalny wręcz zapis tak realiów, jak i samej atmosfery. Dla wielbicieli tego typu uciech będzie to coś na kształt pocztówki z wakacji. Ale pocztówki prawdziwej, nieskażonej np. wyretuszowanym zachodem słońca, a przeciwnie: pełnej błota, hałasu i opierającej się logicznym definicjom magii letnich festiwali. Dlatego, nie bez pewnych wątpliwości, ale szczerze: polecam!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze