Pasjami kolekcjonuję pierwsze zdania powieści i otwarcie Osaczonego Simona Kernicka odnotowałem z satysfakcją. Otwieram oczy i od razu wiem, że to będzie zły dzień. Nie ma chyba człowieka wolnego od takiego wrażenia raz na czas, ale chyba trudno wyobrazić sobie poranek gorszy od tego, którego doświadcza Dan Tyler.
Normalny człowiek strzeliłby sobie w stopę albo pognał na policję – Tyler jest jednak byłym żołnierzem, prawdziwym asem zabijania i podejmuje wyzwanie. Zbiegiem okoliczności, zdarzającym się wyłącznie w powieściach sensacyjnych i filmach z Jasonem Stathamem, Tyler napotyka na kolegę z wojska, który przekazuje mu ważne informacje, tylko po to, by tę najważniejszą zabrać do grobu. Zaraz zdarza się następny kumpel; ten pociągnie odrobinkę dłużej. I tak to już pędzi, kolejne pościgi i strzelaniny stanowią zaledwie część wielkiej tajemnicy. Organizowanie wielkiej mistyfikacji, z zaaranżowaniem morderstwa tylko po to, by dostarczyć jakąś przesyłkę? Przecież to bez sensu. W Osaczonym nie chodzi o żadne sekrety.
Oczywistość powieści tym razem okazuje się atutem. Dostajemy dokładnie tego, czego wypada oczekiwać. Autor nie jest geniuszem pióra ani mistrzem fabuł, ma tego świadomość i nie chwyta się tego, z czym miałby kłopot. Na deser dostajemy tradycyjne mądrości ze świata twardych facetów: kolega zawsze ci pomoże, przeszłość zawsze dopadnie, a kobieta, zawsze ale to zawsze wystawi cię, brachu, do wiatru. Posypana tymi kwiatami myśli akcja sobie pędzi, sympatyczny bohater umyka kolejnym kłopotom i choć z grubsza wiadomo, kto za co odpowiada i który akurat trup wróci do żywych, czyta się zupełnie przyjemnie. Właśnie – przyjemnie. Nie więcej i nie mniej. W pewnych okolicznościach to nawet sporo.
Nieustanne skojarzenia filmowe, na które sobie tu pozwalam, nie są do końca pozbawione sensu. Osaczony jest kolejną powieścią naśladującą nowoczesne kino sensacyjne i wcale bym się nie zdziwił, gdyby Kernick, jako scenarzysta, maczał palce w jakiejś mutacji Tylko strzelaj albo Adrenaliny. Książka, naśladująca film zawsze z filmem przegra i rzeczywiście, wolałbym Osaczonego obejrzeć niż przewracać kartki. Większość powieści filmopodobnych usiłuje zbliżyć się formą do zapisu scenariusza, z wyraźnym podziałem na dialogi i didaskalia. Kernick jest na to za sprytny: koncentruje się na tempie akcji i energetycznie opisanych pościgach, strzelaninach i bijatykach. O nic w tym nie chodzi, nic też nie trzyma się tu kupy, ale zabawa podczas lektury jest świetna.
Wydawca powinien zrozumieć wagę tego dzieła, dołączając doń czteropak piwa oraz chipsy.