„Gniew Tytanów”, Jonathan Liebesman
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPrzydługi, chwilami efektowny, ale na dłuższą metę nużący przedruk gry komputerowej. Scenariusz jest czysto pretekstowy, a nabrzmiałe patosem dialogi zwyczajnie nieznośne. Brakuje też dobrze napisanych postaci, bohaterowie mniej więcej po kwadransie projekcji stają się widzowi obojętni. Nie poprawia sytuacji nawet udział znakomitych aktorów.

Trudno mi zrozumieć, czemu hollywoodzcy decydenci tak bardzo upodobali sobie antyczne dekoracje. Fala popularności zaczęła się oczywiście od obiektywnie ciekawych 300, ale to co dzieje się dalej… Koszt wysoki, a efekt zwykle marny.
Nie inaczej jest i w kontynuacji Starcia Tytanów z 2010 roku. Tym razem Tytani czują tytułowy gniew, ale ciężko dopatrzeć się jakichkolwiek innych różnić. Ponownie dostajemy przydługi, chwilami efektowny, ale na dłuższą metę nużący przedruk gry komputerowej. Streszczanie Gniewu nie ma większego sensu, bo i tak wszystko ginie tu w kolorowym kalejdoskopie kolejnych starć i potyczek. Ale na wszelki wypadek: po pełnej przygód „jedynce” Perseusz (Sam Worthington) osiada nad brzegiem morza, płodzi syna, zajmuje się rybołówstwem. Któregoś dnia odwiedza go zaniepokojony perspektywą ponownego uwolnienia Tytanów Zeus (Liam Neeson). Perseusz z początku (jako, że w duszy gra mu już wieś spokojna i wesoła) spławia słynnego ojca, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek z widzów dał się na to nabrać. I rzeczywiście. Tym razem Perseusz zmierzy się ze sprzymierzonymi Hadesem (Ralph Fiennes) i Aresem (Edgar Ramirez). Na domiar złego ci ostatni zdążyli się już dogadać z potężniejszym od bogów Tytanem Kronosem (w tej roli przysłaniająca niebo komputerowa animacja). Naszemu bohaterowi pozostaje wsparcie cokolwiek groteskowej świty, towarzyszą mu podstarzały i wyzbyty boskich mocy Hefajstos (Bill Nighy) i niebezpiecznie przypominający parodię upalonego Johnny’ego Depp’a (tego z Karaibów) zidiociały Agenor (Kebbell). Oczywiście zobaczymy tu strzępy mitów, będzie Minotaur, będzie Chimera, będą i Cyklopi…

Czyli strach się bać. Głupio też o Gniewie Tytanów pisać, przypomina to przysłowiowe kopanie leżącego. Scenariusz jest czysto pretekstowy, a nabrzmiałe patosem dialogi zwyczajnie nieznośne (tu pasuje kolejne przysłowie, to o bólu zębów). Brakuje też dobrze napisanych postaci, bohaterowie mniej więcej po kwadransie projekcji stają się kompletnie widzowi obojętni. Wzmaga to jedynie wrażenie chaosu. Co w sumie nie powinno dziwić: pod scenariuszem Gniewu podpisało się aż siedmiu (!) autorów. Typuję, że sześciu wezwano, by ratowali tonący okręt. Bezskutecznie.
Nie poprawia sytuacji nawet udział znakomitych aktorów. Neeson gra, jakby się udziału w tej produkcji zwyczajnie wstydził, Fiennes bezmyślnie małpuje swojego Voldemorta. Podobać mogą się jedynie (przyznaję: imponujące) efekty specjalne, ale i tak… Może inaczej. Obserwowaliście kiedyś grających na playstation? Przez chwilę fascynujące, potem nudne, prawda? Tyle, że w przypadku gier ktoś może Wam przekazać joystick (czy jak to się teraz nazywa). Możecie sami kruszyć skały, czy np. ciskać piorunami. A, że w kinie nic takiego Was nie spotka, naprawdę: odradzam. Bo wynudziłem się jak rzadko.

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze