„Morderstwo na mokradłach”, Sasza Hady
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuHipotetycznie istniejącej Saszy Hady gratuluję odwagi pójścia pod prąd. Morderstwo na mokradłach rzeczywiście uwodzi klimatem retro, jest też oryginalną propozycją na naszym rynku.
Myślałem, że moja ulubiona Oficynka zeszła z tego padołu łez, brutalnie zarżnięta przez VAT wprowadzony na książki i nieprzejednaną postawę detalicznych dystrybutorów. Otóż nie. Wydawca umknął spod noża i działa dalej, tym razem w obszarze kryminału retro.
Detektyw Sherlock Holmes wraz z najdroższym Watsonem wyruszają na angielską prowincję, gdzie, prócz pięknych i samotnych kobiet, mokradeł pełnych upiorów, ponurych starców, plotkarek i szalonych podlotków można natrafić na głowę oddzieloną od ciała. Głowa należy do komiwojażera handlującego nożami, dekapitacji dokonano jednak za pomocą siekiery, jakby kontestując w ten sposób jakość towaru nieszczęsnego denata. Cny Sherlock rozpytuje okolicznych mieszkańców i złośliwie zezuje na swojego kompana, romansującego w najlepsze z przepiękną Emmą, na którą on sam ma ochotę. Okazji do romansu jest zresztą więcej, tylko śledztwo nie posuwa się do przodu. Komiwojażer bywał przelotem, właściwie nie miał wrogów. Kto mógłby chcieć jego śmierci? Odpowiedź może skrywać trup wcześniejszy. A może wdowa, obarczona czwórką dość osobliwego potomstwa skrywa jakąś tajemnicę? Jak wiemy, na Sherlocka Holmesa nie ma mocnych. Zaraz, chwileczkę – przecież w Morderstwie na mokradłach Saszy Hady żadnego Sherlocka nie ma! Jest za to Nicholas Jones, jego umiarkowanie genialny spadkobierca wraz z pomagierem, zawodowo parającym się piórem.
Przyznam ze wstydem, że nigdy nie słyszałem o Saszy Hady. Młoda autorka wypłynęła niedawno i mam wielką ochotę odmówić jej istnienia. Zwłaszcza, że to pseudonim. Morderstwo… mogłaby napisać młoda Joanna Chmielewska, ewentualnie jakiś fachura od kryminałów kierujący się intencją namieszania w kostniejącym rynku powieści gatunkowych. Powieść może być również pokrętnym tłumaczeniem jakiegoś brytyjskiego tytułu. Kto to może wiedzieć.
Większość autorów powieści retro bardzo starannie wybiera sobie epokę, struktura fabularna stoi twardo na jakimś historycznym kośćcu i rozgrywa się w przestrzeni wielkiego miasta. Hipotetycznie istniejąca Sasza Hady bezceremonialnie odcina się od takich rozwiązań, wybierając Anglię prowincjonalną, jakby zawieszoną poza czasem i przestrzenią. W gruncie rzeczy, dociekanie kiedy właściwie rozgrywa się akcja powieści zajmowało mnie równie mocno, co próba odgadnięcia, kto jest zabójcą. Sprawdzałem autorów książek, których czytają bohaterowie, polowałem na każdą datę i łowiłem wszelkie aspekty nowoczesności. Telefony mają, telewizorów już nie. Lata czterdzieste? W takim razie czemu nie ma nic o wojnie, lub choćby o tym, że taka wojna była?
Bezpieczniej jest przyjąć, że Anglia hipotetycznie istniejącej Saszy Hady jest krainą wyłonioną z klasycznej powieści detektywistycznej i funkcjonuje trochę jak Hogwart w Harrym Potterze. Możemy nawet wyobrazić sobie taką podróż – wyruszamy z hałaśliwego Londynu, gdzie wiszą reklamy „FIFA 2013”. Opuszczamy miasto. Bentley zmienia się w czarnego forda, telefon komórkowy staje się piersiówką, a czapka z daszkiem melonikiem. Znikają drogowskazy, był asfalt a jest bruk. W końcu, z zamglonej przestrzeni wyłania się miasteczko o wąskich uliczkach i posiadłość spowita przez cienie. Tu nikt nie słyszał o Dexterze i One Republic. Szczęśliwi ludzie! A i książka całkiem, całkiem.
Hipotetycznie istniejącej Saszy Hady gratuluję odwagi pójścia pod prąd. Morderstwo na mokradłach rzeczywiście uwodzi klimatem retro, jest też oryginalną propozycją na naszym rynku. Ale już dosyć! Z notki dowiaduję się, że hipotetycznie istniejąca Sasza Hady mieszka i kocha w Tbilisi. To ja w takim razie gruziński kryminał poproszę. Tego chyba też nie było.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze