„Schronienie”, Francois Ozon
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuNie jest to wielkie kino. Ozon nie sięga tu poziomu swoich najlepszych filmów. Ale powraca do tego, co zawsze wychodziło mu najlepiej. A więc do subtelnego, pełnego niedopowiedzeń, realistycznego portretowania ludzi na życiowym zakręcie. Nie moralizuje, nie wmusza wniosków, pozwala odbiorcy samodzielnie odczytać treści poutykane „gdzieś pomiędzy słowami”.
Zwykle grudzień to dla recenzenta koszmar. Repertuar w całości wypełniają łopatologiczne, familijne kicze ze Św. Mikołajem w roli katalizatora pojednania, konstruktywnych przemian itd. W tym roku dystrybutorzy postanowili dać nam chwilę oddechu. Typowe gwiazdkowe propozycje są w mniejszości, a raz po raz można natknąć się na naprawdę wartościowe kino. Przykładem choćby (rewelacyjne!) Królestwo zwierząt. Ale także ryzykowna (bo grudniowa) premiera nowego obrazu Francoisa Ozona (8 kobiet, Basen).
Nie bez powodu przywołuję Królestwo…. Bo chociaż Schronienie opowiada o młodych, pięknych i bogatych, punktem wyjścia jest bardzo podobna scena. 30-letnia Mousse (Carre) zażywa heroinę ze swoim chłopakiem, Louise’em. Kilka godzin później budzi się w szpitalu. Lekarze informują ją, że organizm Loiuse’a nie wytrzymał silnej dawki narkotyku, a ona sama jest w drugim miesiącu ciąży. W trakcie pogrzebu konserwatywna, zamożna rodzina zmarłego traktuje Mousse co najmniej chłodno. Kategorycznie domaga się, by poddała się aborcji. Dalej widzimy Mousse kilka miesięcy później, w przepięknym wiejskim domu i w widocznej już, zaawansowanej ciąży. Któregoś dnia odwiedza ją brat Louise’a, homoseksualista Paul (Choisy).
Wypada na wstępie przyznać: nie jest to wielkie kino. Ozon nie sięga tu poziomu swoich najlepszych filmów. Ale obserwujemy progres. W ostatnich latach autor 8 kobiet szeroko (i z marnym niestety skutkiem) eksperymentował (Angel, Ricky). Tutaj powraca do tego, co zawsze wychodziło mu najlepiej. A więc do subtelnego, pełnego niedopowiedzeń (i dzięki temu tak bardzo realistycznego) portretowania ludzi na życiowym zakręcie.
Co ważne: ufa się tutaj widzowi, a nawet stymuluje jego percepcję. Ozon nie moralizuje, nie wmusza wniosków, pozwala odbiorcy samodzielnie odczytać treści poutykane „gdzieś pomiędzy słowami” (gestami, uśmiechami, grymasami). Odrzuceni przez rodziny i środowisko gej i uzależniona od heroiny matka przeglądają się w sobie nawzajem, zwalczają początkową wrogość, powoli zaczynają budować relację. I tak cały film stopniowo zmienia tonację na coraz jaśniejszą. Początkowy dramat przemienia się w akceptację własnej inności.
Najbliżej tu do Basenu: tak jak i tam akcja dzieje się w oderwanej od świata, skąpanej w słońcu, pięknej rezydencji. Kamera koncentruje się na dwójce głównych bohaterów. To oni zresztą ratują sytuację. Bo Ozon kilkakrotnie gubi rytm, serwuje nam trochę zbędnych banałów. Ale i tak cały film kradnie dla siebie Isabelle Carre (Mousse). Jak się okazuje aktorka w trakcie zdjęć naprawdę była w ciąży. I nie wiem, czy to za sprawą owego błogosławionego stanu, czy po prostu: w konsekwencji niezaprzeczalnego kunsztu aktorskiego, ale Carre z łatwością sprawia, że kupujemy całą tę historię.
Nie jest to Ozon w wysokiej formie, a drażni tu głównie nachalność, z jaką autor promuje optymistyczne, konstruktywne wnioski. Ale z drugiej strony: mamy środek grudnia. Potrzebujemy takich bodźców. A Ozon nawet w słabszej formie i tak wyprzedza większość konkurencji.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze