Homogenizacja umysłów
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuWspółczesna kultura opiera się na powtórzeniu. Jak twierdzą zwolennicy nowoczesnych teorii filozoficznych, dziś nie ma już miejsca na oryginalność, bo wszystko zostało powiedziane, w każdej dziedzinie aktywności artystycznej: literaturze, plastyce, muzyce, filmie, teatrze itp. Twórcy muszą więc korzystać z wymyślonych elementów – wzorców, które kiedyś narodziły się w głowach genialnych ludzi. Czy rzeczywiście jesteśmy skazani na powielanie schematów, odtwarzanie napisanych przez kogoś ról?
Wydaje się, że tak. Wystarczy zajrzeć do antycznych tragedii lub powieści wielkiego realizmu, by przekonać się, że dziś rzadko wymyślamy oryginalne historie. Cóż więc zrobić w sytuacji, kiedy artysta, świadomy wyroku, jaki na nim spoczywa, perfidnie sięga do obecnych w kulturze motywów i przekształca je na swój sposób? Karać za naruszenie praw autorskich, a może jego dzieła wystawiać na pokaz jako przykład tzw. kongenialności? Przed takim dylematem stanął nowojorski sąd, który zmierzył się z przypadkiem niepokornego artysty Richarda Prince'a. O sprawie pisze New York Times.
W 2011 roku malarz i fotografik Richard Prince został oskarżony o przywłaszczenie portretów Rastafarian i stworzeniu z nich kolaży. Dzięki temu artysta zarobił kilka milionów dolarów (jedna z prac sprzedała się za 2,5 mln). Prince wykorzystał zdjęcia bez uprawnienia. Decyzja wydana przez sąd była dla artysty niekorzystna. New York Times stwierdził więc, że po decyzji sędziego Debory A. Batts należy w galeriach sztuki współczesnej zamontować czujniki alarmowe, wykrywające plagiaty. Czy w takiej sytuacji nie powinniśmy zamknąć galerie, dochodząc do wniosku, że nic, co jest w nich wystawiane, nie nosi śladów oryginalności?
W amerykańskim prawie funkcjonuje zasada fair use – rodzaj furtki, która pozwala artyście wykorzystać cudze materiały, zwłaszcza przedmioty codziennego użytku, jeśli wzbogaca to dzisiejsze społeczeństwo. Tylko kto może jednoznacznie stwierdzić, że dzieło wnosi coś nowego do kultury: rząd, krytycy, właściciele galerii?
Dzisiejsza kultura przypomina kolorową mozaikę złożoną ze znanych nam elementów. Artyści są tego świadomi, dlatego, poszukując „nowego” tworzywa do swoich dzieł, korzystają z przedmiotów, które nigdy – teoretycznie – nie powinny pojawić się w ich pracowniach. Tak właśnie robili surrealiści, m.in. Marcel Duchamp – francuski rzeźbiarz i malarz, który zasłynął z tworzenia rzeźb zbudowanych z przedmiotów codziennego użytku, czyli Ready mades. I tak w kolekcji prac Duchampa znajduje się np. Fontanna (zbudowana z pisuaru) i Koło Rowerowe (zbudowane z rowerowego koła przymocowanego do taboretu). To przejaw genialności, czy desperacja w poszukiwaniu nowych form i przedmiotów ekspresji artystycznej? Z całą pewnością do dzieł Duchampa żaden artysta nie mógł rościć pretensji. Może tylko producent pisuaru, który raczej powinien być zadowolony z bezpłatnej reklamy.
Z artystycznych gustów Amerykanów zakpił swojego czasu Andy Warhol, za dzieło sztuki biorąc puszkę z zupą Campbell lub wielokrotnie powielając (multiplikując) fotografie Brigitte Bardot, Marilyn Monroe, Elvisa Presleya, Jacqueline Kennedy Onassis, Marlona Brando i Elizabeth Taylor. To przejaw artystycznej genialności, a może zwyczajny marketingowy talent? Czy Duchamp i Warhol naprawdę wnosili coś nowego do współczesnej kultury, a może po prostu wykorzystywali czyjeś dzieła, by zyskać na tym popularność i pieniądze?
A czy w dobie internetu, umożliwiającego ściąganie na komputer cudzych zdjęć, obrazów, tekstów i utworów muzycznych, możliwe jest zachowanie całkowitej uczciwości i przede wszystkim artystycznej oryginalności? Można by stwierdzić, że uczciwość polega na „odpaleniu” działki zarobionych pieniędzy komuś, kogo dzieło wykorzystało się we własnej pracy. Czy nie zabrniemy jednak w ślepy zaułek, jeśli po zrobieniu fotografii krajobrazu będziemy musieli zapłacić projektantowi ogrodzenia lub domu, który znalazł się w kadrze przez przypadek?
I jeszcze jedna kwestia związana ze współczesną kulturą. Specjaliści twierdzą, że dziś, w szczególny sposób, mamy do czynienia z procesem mieszania dzieł kultury wysokiej i popularnej. To tzw. homogenizacja, czyli ujednolicenie. Dzięki niej, idąc do kina lub na koncert, obcujemy z łatwą do strawienia papką. Mamy więc homogenizację upraszczającą, która pewne elementy kultury poddaje przeróbkom i wprowadza do kultury masowej. Tak dzieje się chociażby w przypadku czasopisma Reader's Digest, w którym znajdziemy przedruki tekstów, pojawiających się w światowej prasie. Jak mówi wydawca miesięcznika, […] to inspirujące czasopismo o wygodnym małym formacie dla ludzi aktywnych, ciekawych świata, pozytywnie nastawionych do życia. Zamiast kupować ambitne tytuły, śledzić odautorskie komentarze, pisać do redakcji i czytelników, kupujemy Reader's Digest i otrzymujemy lekkostrawny intelektualny posiłek. I tak co miesiąc.
Dziś twórcy kultury robią wszystko, by przeciągnąć masową publiczność. W przedstawieniach pojawia się trójwymiarowa technika, muzyka poważna wykonywana jest w konwencji rockowej (przykład brytyjskiego skrzypka Nigela Kennedy'ego). Co ważne, wcale nie zwracamy na to uwagi, bo w dobie lawinowo spadającego poziomu czytelnictwa większość wiedzy czerpiemy z telewizji i internetu, a więc mediów, które stawiają na przekaz obrazkowy. A jeśli już coś czytamy, to raczej napisy na paskach informacyjnych niż poważne artykuły. Ze współczesną popkulturą jest więc tak, jak z piosenkami, które lubimy nucić w wolnych chwilach. Znamy wyłącznie te, które wcześniej kilkadziesiąt razy słyszeliśmy w radiu i telewizji. Tak działa technika powtórzeń. Kochamy wyłącznie to, co znane, bo z nowością musimy się pomęczyć. Dlatego buntujemy się przeciwko pracom rzeźbiarki Katarzyny Kozyry, która wykorzystuje spreparowane ciała zwierząt i kręci film o swojej walce z chorobą nowotworową. Łatwiej jest przecież zaakceptować to, co ciepłe, słodkawe, przyprawione znanymi przyprawami. Lepszy serek homogenizowany niż pikantna potrwa.
Źródło: Apropos Appropriation, New York Times
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze