Jesteśmy świadkami nielichego zawirowania w popkulturze. Wampir ostatecznie uwolnił się od horroru, stając się krwiopijcą międzygatunkowym. Niczym klocek lego, doskonale pasuje do różnych zestawów. Stephanie Meyer, której tę zmianę zawdzięczamy, wykorzystała konwencję romansu. Melissa de la Cruz w drugim tomie swego okropnego cyklu konsekwentnie rozplata wątki obyczajowe i kryminalne, niebezpiecznie zbliżając się do popularnych seriali o bananowej młodzieży – młodzi mają jednak zupełnie inne zwyczaje żywieniowe.
W tym celu udaje się do Wenecji, próbując odnaleźć dziadka, który skrywa odpowiedzi na dręczące ją pytania. Stary wampir ani jednak myśli dzielić się swymi tajemnicami. Śledztwo wisi na kołku, więc Schuyler musi, chcąc nie chcąc, skoncentrować się na małych dramatach z życia wampirzego nastolatka. Szykuje się wielki bal dla nadnaturalnej młodzieży. Wypada się tam pokazać z chłopcem możliwie najprzystojniejszym, w związku z tym dziewczęta toczą batalie równie zacięte, co ich śmiertelne koleżanki. Trzeba też uczyć się wampirzego fachu, plotkować, nosić najdroższe sukienki, zaś biżuterię robić ze starotestamentowych artefaktów.
Melissa de la Cruz wielką pisarką nie jest, niemniej zna swoje miejsce i nie próbuje wybiegać przed szereg. Swoją opowieść kieruje do „młodych dorosłych”, sprawnie rozpoznając ich marzenia. Stephanie Meyer pisała o przytulaniu i patrzeniu sobie w oczy od zmierzchu do świtu, tu mamy konkret: zabawa za tysiące dolarów, rozpusta oraz drinki, błyszczące w perspektywie życia wiecznego. Zmierzch uderzał w serca mieszkańców prowincji, Błękitnokrwiści kierują się do mieszkańców metropolii.
Fascynacje i tęsknoty zapowiedziane w pierwszej części tu ujawniają się w całej pełni, a historia zatacza koło. Drakula w powieści Brama Stokera ucieleśniał lęki współczesnych przed zdegenerowanymi arystokratami. Żywy trup polujący na zacnych mieszczan – czy można wymyślić coś bardziej obrazowego? Po stu latach z kawałkiem za arystokratami tęsknimy. Melissa de la Cruz z uporem godnym lepszej sprawy kreśli obraz wampirycznych elit na Manhattanie, ich zabaw i skomplikowanych zależności, sprawiając, że nie tylko kibicujemy tym potworom, ale i pragniemy, aby istniały naprawdę. Wampir, syn diabła wydaje się dzisiaj kimś daleko bardziej sympatycznym niż makler z Wall Street. Przecież maklerem może być dzisiaj każdy.