"Tarantula", Thierry Jonquet
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuŚwiat opisany w Tarantuli wypełniają ludzie zniewoleni przez obsesje oraz żądze, każdy dialog jest walką, każdy gest ciosem, a wszystko tonie w sosie zagubienia. Thierry Jonquet stawia w książce pytania: czym właściwie jest przemoc; dlaczego ofiara uzależnia się od kata; czy jest możliwe, żeby mężczyzna poczuł się kobietą, choć wcześniej nie przejawiał skłonności homoseksualnych?
Rozmawiałem niedawno z pewnym facetem o jego nowej książce – mniejsza o nazwisko, tekst czeka na druk. Powiedziałem mu, że napisał w sumie coś naprawdę przerażającego, rzecz o świecie wyprutym z wszelkiej nadziei, gdzie każdy człowiek miota się i szarpie, nie umie kochać i nigdy nie znajdzie celu. A facet zrobił wielkie oczy, wykrzywił twarz w wyrazie autentycznego zdumienia i odparł, że był święcie przekonany, że cały świat jest taki, jaki opisał, że nie dopuszcza jakiejkolwiek innej możliwości. Thierry Jonquet ma podobny problem – świat opisany w Tarantuli wypełniają ludzie zniewoleni przez obsesje oraz żądze, każdy dialog jest walką, każdy gest ciosem, a wszystko tonie w sosie zagubienia.
Autora porównuje się do Sade’a, co jest nietrafione o tyle, że takiej Justyny właściwie nie sposób przeczytać, zaś Tarantula wchodzi całkiem gładko. Pytania zaś obaj panowie stawiają podobne – czym właściwie jest przemoc? Czemu ofiara czasem uzależnia się od swojego kata? I wreszcie jak silne są granice wyznaczone przez płciowość?
Richard to facet, który ma wszystko – chirurg plastyczny zarabiający krocie, stać go na dom, służbę, luksusowe kochanki. Jest też architektem makabrycznego eksperymentu. Miesiącami przetrzymuje pewnego mężczyznę, najpierw go dręczy, by powoli, tydzień po tygodniu, czynić jego życie lepszym: znosi prezenty, telewizor, kasety wideo i tym podobne tak, że więzień powoli zaczyna czuć do niego przywiązanie. I wdzięczność. Kłopot w tym, że Richard prowadzi na uwięzionym makabryczny eksperyment – powoli zmienia mu płeć. Aplikuje środki hormonalne, aż w końcu bierze pod nóż.
Jonquet wzbogaca tę krótką powieść o sensacyjny wątek prostego bandyty, usiłującego zmusić Richarda do przeprowadzenie nielegalnej operacji plastycznej. Jest niepotrzebny. Sensem Tarantuli pozostaje pytanie o względność płci. Oczywiście nasz poziom medycyny nie pozwala na przeprowadzenie w pełni kompleksowej zmiany (facet, który chce być kobietą i tak nie urodzi dziecka), ale sens pytania sprowadza się do poczucia tożsamości. Czy jest możliwe, żeby mężczyzna poczuł się kobietą, choć wcześniej nie przejawiał skłonności homoseksualnych? Mało tego, czy jest możliwe zmienić go w kobietę o określonej umysłowości, cechach i planach? Jonquet zdaje się udzielać odpowiedzi twierdzącej i nie byłby sobą, gdyby nie kazał Richardowi stworzyć dziwki.
Do tego dochodzi problem rewanżu – co uczyni facet w kobietę przemieniony, kiedy zyska możliwość zemsty, gdy życie samo włoży mu nóż do ręki, da szansę by pchnąć? To problem współczucia, przywiązania, dziwnej zależności człowieka, który nas dręczy. Co sądzi o tym Jonquet można domyślić się łatwo, zresztą przewidywalność to, oprócz topornego języka, największa wada Tarantuli. Być może nie dało się tej opowieści uchwycić inaczej, jak właśnie w topornych zdaniach, nieposkładanych, brudnych, takich jak cały świat tej powieści.
Ale przewidywalności nie da się już obronić. Brutalna filozofia życiowa autora, jego zgorzknienie wychodzi już na pierwszych stronach i to z taką siłą, że nie ma przebacz. Wiadomo jak opowieść się skończy, jakie będą wnioski i wychodzi raptem na to, że wszystkie pytania zadane w Tarantuli są pytaniami tylko pozornie. Wszystko wiadomo i człowiek tylko się utwierdza w przekonaniu, jaki to ten świat straszny, a bliźni zły.
A skoro zacząłem osobiście to osobiście też skończę. Bo Tarantula, choć jest złą książką, umie poruszyć. Oto siedzę sobie i piszę te słowa, na kolanach mruczy mi kot, z łóżeczka śmieje się do mnie mój mały synek. Mogę skoczyć na piwo z przyjaciółmi albo pośmiać się do rana z kimś bliskim. A jestem zwykłym facetem, jakich wielu. Świat mimo zła i smutku nie jest takim, jakim pan go widzi, panie Jonquet.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze