„Biała wstążka”, Michael Haneke
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuNagrodzony Złotą Palmą na tegorocznym festiwalu w Cannes i zagłaskany przez światową krytykę. Koniec 1913 roku, niemiecka prowincja. Wiejską sielankę zakłóca seria dziwnych zdarzeń. Poznajemy prawdę o lokalnych autorytetach: doktor okazuje się sadystą, który wpędził do grobu żonę, pastor - tyranem zastraszającym własne dzieci, baron - nieokrzesanym prostakiem. Tajemnicze wydarzenia zataczają coraz szersze kręgi, budząc w mieszkańcach wsi coraz większą skłonność ku agresji i nietolerancji.
Nagrodzony Złotą Palmą na tegorocznym festiwalu w Cannes i — co często idzie w parze — zagłaskany przez światową krytykę nowy obraz Michaela Haneke (Funny Games, Ukryte, Pianistka). Po uważnej lekturze filmu pozostaje mi powiedzieć: wszystkie te "ochy" i "achy" wydają się co najmniej przesadzone.
Koniec 1913 roku, niemiecka prowincja. Wiejską sielankę zakłóca seria dziwnych zdarzeń. Ktoś zastawia pułapkę na miejscowego doktora. Chwilę później wybucha pożar, syn lokalnego barona zostaje porwany i ciężko pobity, a niedorozwinięte dziecko akuszerki nieomalże oślepione. Toczące się śledztwo pozwala widzowi zajrzeć pod podszewkę; dostrzec to wszystko, co na co dzień jest skrzętnie ukrywane pod pozorem schludnej, protestanckiej filozofii życia.
Poznajemy prawdę o lokalnych autorytetach: doktor okazuje się sadystą, który wpędził do grobu żonę, pastor — tyranem zastraszającym własne dzieci, baron — nieokrzesanym prostakiem. Ale na tym nie koniec. Tajemnicze wydarzenia zataczają coraz szersze kręgi, budząc w mieszkańcach wsi coraz większą skłonność ku agresji i nietolerancji.
Haneke przywdział tym razem historyczny kostium, ale tak naprawdę pozostał sobą. Wciąż eksploruje mroczne zakamarki ludzkiej duszy, wciąż jest niestrudzonym demaskatorem wszelkiej maści patologii, traum i wypaczeń. I jak zwykle jego spostrzeżenia są z jednej strony trafne, z drugiej: zbyt jednostronne. Podobnie jak w poprzednich filmach Hanekego brakuje tu jakiejkolwiek przeciwwagi, najdrobniejszego elementu nadziei, przez co łatwo przyjąć słuszność wniosków sędziwego reżysera, ale trudno odebrać jego film w sposób emocjonalny.
Bo zrywający kolejne zasłony i demaskujący pełne hipokryzji gry pozorów, Haneke próbuje przekonać widza, że na świecie nie ma relacji, która nie byłaby z założenia patologiczna, a to należy uznać za sporą przesadę. Najciekawsza w tej skrajnie pesymistycznej wizji jest analiza działania autorytetów. Oparte na nierzadko upokarzającej podległości (to akurat nic nowego, dość wspomnieć Pianistkę czy Funny Games), odpowiadają tutaj za emocjonalne wypalenie bohaterów Białej wstążki, za ich nieumiejętność normalnego funkcjonowania w społeczeństwie.
W świecie, w którym tak wiele mówi się o katastrofalnych konsekwencjach upadku autorytetów, Haneke przypomina o ich destrukcyjnej roli. I są to zdecydowanie najciekawsze i najbardziej odkrywcze fragmenty Białej wstążki.
Jest już obowiązująca interpretacja nowego obrazu Hanekego i, co szczególnie śmieszne, żaden z dziennikarzy nie śmie jej naruszyć. Otóż Biała wstążka to arcydzieło ukazujące genezę totalitaryzmu, zapowiadające apokalipsę, dziejące się na gruzach dawnej europejskiej cywilizacji.
Reżyser sam sprytnie narzucił ten kontekst, zapowiadając, że chce w swoim najnowszym dziele pokazać, jak niemiecki system edukacji przyczynił się do narodzin nazizmu. Tekstów interpretujących Białą wstążkę według tego klucza powstało już zbyt wiele, by miało jeszcze jakikolwiek sens odnoszenie się do tej tezy. Ale że konsekwentnie przewija się w nich określenie "arcydzieło", wypada widza ostrzec: nowy obraz autora Funny Games jest naszpikowany najzwyklejszymi, szkolnymi wręcz, błędami narracyjnymi.
Oczywiście: debiutanta zniszczono by za takie błędy; względem ulubieńca canneńskiego jury wypada pisać o "świadomych i nieschlebiających gustom szerokiego odbiorcy decyzjach twórcy". A więc, szeroki odbiorco, ostrzegam: wynudzisz się na Białej wstążce. Haneke próbuje nawiązać do bergmanowskiej psychodramy, ale napięcia obecnego w filmach szwedzkiego mistrza nie sposób się tutaj dopatrzeć. Chce odnaleźć się w typowo niemieckiej, prowokacyjnie statycznej manierze opowiadania a la powieści Tomasza Manna, ale obecnych tam niuansów i erudycyjnych gier nie odnajdziecie w Białej wstążce.
Będziecie za to musieli skonfrontować się ze skrajnie niefilmową manierą, w której powolnie przewijające się przez ekran obrazy nieustannie objaśnia wam zza kadru narrator. W skrócie: mówi wam, co właśnie widzicie. A kolegów po piórze, którzy zarzucą mi pewnie ignorancję, pytam: dlaczego tak wielu z was opuściło salę przed końcem projekcji? Dlaczego ci, którzy pozostali, tak często zerkali na zegarek?
Nie znaczy to, że Biała wstążka jest filmem złym. Po prostu w żadnym wypadku nie jest dziełem wybitnym. A Złota Palma? To klasyczny przykład nagrody przyznanej wielokrotnie nominowanemu twórcy w obawie, że z racji podeszłego wieku nic lepszego już nie nakręci. Na tej samej zasadzie Scorsese (obaj panowie są rówieśnikami) dostał Oscara za jeden z najgorszych swoich filmów. Są w filmografii Hanekego obrazy, które na tę nagrodę zasługiwały, ale Biała wstążka zdecydowanie się do nich nie zalicza.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze