"Szef wszystkich szefów", reż. Lars von Trier
DOROTA SMELA • dawno temuReżyser uważany za twórcę hermetycznych fanaberii (Idioci), wybuchowych mieszanek gatunkowych w rodzaju musicalu o karze śmierci (Tańcząc w ciemnościach), stylistycznych hybryd w stylu teatru w kinie (Dogville, Manderlay) czy innych niestrawnych eksperymentów postanowił zrobić prostą komedię. Ale czy aby na pewno jego Szef wszystkich szefów to prosty odpoczynek od intelektualnych popisów?
Mistrz manipulacji i autor ostatniego w dziejach kina manifestu znów bawi się naszymkosztem. Jest to jednak zabawa, która wyjątkowo — powiedzieliby przeciwnicy DOGMY -również widzowi powinna sprawić pewną frajdę. Reżyser uważany za twórcęhermetycznych fanaberii (Idioci), wybuchowych mieszanek gatunkowych w rodzajumusicalu o karze śmierci (Tańcząc w ciemnościach), stylistycznych hybryd wstylu teatru w kinie (Dogville, Manderlay) czy innych niestrawnych eksperymentów postanowił zrobić prostą komedię. Ale czy aby na pewno jego Szefwszystkich szefów to prosty odpoczynek od intelektualnych popisów? Nawet jeślinie, jest to z pewnością najbardziej przystępny i prostolinijny film w jego dorobku.
Szef wszystkich szefów to parodia komedii korporacyjnych i zbiór żartów oinformatykach (Panowie! Marsz do kina). Rzecz traktuje o małej duńskiej firemcedziałającej w branży IT i zarządzanej przez tzw. wielką szóstkę. Zarządowi z koleiprzewodzi Ravn — pozornie ciepłe kluchy, w rzeczywistości kawał skurczybyka. Ravn tobowiem zakonspirowany szef firmy, który przy pomocy wymyślonego bossa zza oceanupodejmuje niekorzystne dla pracowników decyzje. Wykorzystując ów prosty patent nadobrego i złego glinę, Ravn uprawia wyzysk, a spychając odpowiedzialność na niedostępnegobiznesmena, zgrywa zaufanego kumpla i współtowarzysza niedoli ciemiężonychinformatyków. Ale do czasu! Bo kiedy zechce sprzedać interes pewnemu antypatycznemuIslandczykowi, ten oczywiście zażąda spotkania ze zmyślonym prezesem. Wtedy do akcjiwkroczy bezrobotny aktor Kristoffer, który jednak okaże się nieufny wobec motywacjiswej postaci i postanowi wprowadzić do "sztuki" własne poprawki, krzyżując tym samym szyki prawdziwemu szefowi.
Ta błyskotliwa komedia to udana satyra na etos pracoholizmu, a w głębszych warstwachmetafora systemu totalitarnego. Jej bohaterowie — wyabstrahowani z rzeczywistościinformatycy — to jakby introwertyczne i mocno zakręcone dzieci mówiące nieznośnąnowomową i chorobliwie nieprzystosowane. Dostało się też samym Duńczykom, obsesyjnie uciekającym od konfliktów, i aktorom — zmanierowanym i egocentrycznym.
Sami odtwórcy głównych ról — Jens Albinus (znany z Idiotów) i Peter Ganzler — całkiem nieźle skupiają na sobie uwagę, pozwalając zignorować fakt ewidentnejtaniości produkcji von Triera, która niemal pozbawiona plenerów rozgrywa się w dwóchascetycznie urządzonych pokojach. Dość ascetyczne i bezosobowe są także zdjęcia wtym filmie, jako że kadry zostały wybrane przez komputer — ponoć Lars przestałwidzieć sens w kadrowaniu. Nadal jednak starym zwyczajem przypomina widzom o swojej demiurgicznej obecności — grożąc, że przerwie opowiadanie, bądź rzucając retorycznepytanka. Pomimo tych pozornych manieryzmów poczucie humoru reżysera jest rozkosznejak nigdy dotąd. Von Trier zrzuca maskę bufona, nie szczędząc szyderstw samemu sobiei ukochanemu dziecku DOGMIE, do której aluzje są tu gęsto rozsiane. Film jestoryginalny, świeży i dowcipny. A von Trier bez artystowskiego zadęcia i ambicjiinnowatora nadal pozostaje diabolicznie inteligentny.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze