„Zagubiony kosmonauta”, Daniel Kalder
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuStare, zaniedbane hotele, spóźnione pociągi, restauracje, w których podaje się jedną potrawę. Oto wyprawa po zapomnianych republikach Federacji Rosyjskiej. Autor nazywa siebie antyturystą – człowiekiem, który omija z daleka wszelkie wycieczki typu „wszystko w jednym”, gwarantujące posiłek, napoje, przekąski oraz darmową plażę dla turystów. Bo ich uczestnicy nigdy nie spotkają żebraków, głodnych dzieci i targujących się o wszystko policjantów. To ekstremalna wyprawa.
Taka turystyka przypomina senny koszmar. Stare, zaniedbane hotele, spóźnione pociągi, restauracje, w których podaje się jedną, tragicznie przyrządzoną potrawę. Oto wyprawa Daniela Kaldera po zapomnianych republikach Federacji Rosyjskiej. Nic dziwnego, że autor Zagubionego kosmonauty nazywa siebie antyturystą – człowiekiem, który omija z daleka wszelkie wycieczki typu „wszystko w jednym”, gwarantujące posiłek, napoje, przekąski oraz darmową plażę dla turystów. Bo ich uczestnicy nigdy nie spotkają na swojej drodze żebraków, głodnych dzieci i targujących się o wszystko policjantów. Ile taka wycieczka ma wspólnego z rzeczywistością, wie każdy, kto przynajmniej na chwilę zboczył ze szlaków opisywanych w ekskluzywnych przewodnikach. Daniel Kalder – Szkot zafascynowany Rosją – poszukiwał właśnie tego, co związane jest z życiem przeciętnego obywatela, z jego szarą, a czasami barwną codziennością. Podróż do Udmurcji, Tatarstanu, Kałmucji i Mari Eł pozwoliła mu odnaleźć coś, co nazwał nicością – totalną pustką: miejsce pozbawione turystów, żyjące swoim tempem, z dala od zawirowań wielkiego świata.
Oto rzeczywistość – mamrotałem w zachwycie. – To miejsce ujawnia prawdziwy sens naszego życia! Chłopie, przecież wszyscy unosimy się w nicości, otoczeni przez gówno, szukając jakiegoś sposobu, by zabić czas. Swojego czasu Andrzej Stasiuk wyruszył w podróż do Albanii, Mołdawii, Słowenii, Węgier i Rumunii, aby opisać zapomnianą Europę. Efektem tego stała się książka Jadąc do Babadag. Teraz wydawnictwo Czarne proponuje nam podróż na krańce europejskiej części Federacji Rosyjskiej.
Daniel Kalder przez dziesięć lat mieszkał w Moskwie, zajmując się „tym i owym” (chociaż – jak pisze – nigdy nie handlował bronią ani ludzkimi narządami). Dzięki temu mógł poznać cywilizowaną, europejską Rosję, tak różną od dzikiego kazachskiego stepu. Właśnie dlatego nie jest kolejnym głupkowatym turystą, zainteresowanym wyłącznie dobrym jedzeniem i plastykowymi pamiątkami. Swoją typowo reporterską relację Kalder przeplata wciągającą opowieścią o historii Rosji, od carskiej władzy począwszy, a na Borysie Jelcynie kończąc. To kapitalna przyjemność śledzić, jak młody człowiek, z bardzo niefrasobliwym podejściem do życia, wybiera się do teatru, by obejrzeć kałmucki musical albo zwraca się do mieszkającego na emigracji Kałmuka, aby ten przetłumaczył mu starożytny epos.
Kalder wyjaśnia nam, skąd bierze się jego pasja: Oto nieznana, zupełnie inna Europa, cień Europy, który dla nas, ludzi Zachodu, mógłby po prostu nie istnieć. I tak naprawdę nie istnieje. I oni nie istnieją. Nigdy nie przeczytacie choćby jednego wiersza Musy Dżalila. Nie wysłuchacie żadnej symfonii Naziba Żiganowa. Jeżeli nie przeczytalibyście tej książki, nigdy nie zastanawialibyście się, czy ktoś kiedyś napisał podręcznik w języku tatarskim. Dzięki Kalderowi mamy tę wyjątkową szansę.
Niektóre fragmenty książki zasługują na najwyższą notę. Kiedy Kalder przybywa do Republiki Udmurcji, postanawia znaleźć kogoś, kto opowiedziałby mu o historii kraju. Poszukiwania (opatrzone odpowiednim tytułem – Łowy na Udmurtów) okazują się być stratą czasu, bo Kalder spotyka jedynie przewodniczkę wycieczek (sic!), która o Udmurcji wie znacznie mniej niż on. Ale mimo wszystko coś się Szkotowi udaje: na jego list odpowiada słynny Michaił Kałasznikow, uważany w Udmurcji za bożyszcze. Oto fragment korespondencji: Kolego Kolderr! Jeżeli ciekawi Was moje życie i dzieło, proponuję, abyście podczas pobytu w Udmurcji odwiedzili księgarnie w Iżewsku. Znajdziecie tam niemało książek o mnie, a także mojego autorstwa. Dobre i to!
Książkę uzupełnia zbiór czarno – białych fotografii, dokumentujących poszczególne etapy wędrówki. Na jednej z nich widnieje martwy lis, leżący przed buddyjską świątynią. Dlaczego właśnie ten widok zainspirował Kaldera? Nie trudno się domyślić. Przecież autor Zagubionego kosmonauty poszukiwał tego, co nietrwałe, ulotne, rozsypujące się, a co świadczyło o ciągłości życia i śmierci, o zmianach, które zachodzą wokół nas. Ciało zwierzęcia stało się tego symbolem. Gdyby zapytać Kaldera o sens wyprawy do Egiptu, chociażby po to, by ujrzeć piramidę Cheopsa, Szkot pewnie by nas wyśmiał. Bo dla niego liczyło się zupełnie coś innego: przemijanie, a nie trwałość; pustka zamiast wieczności. Kalder pochyla się nad lisem i spogląda w miejsce, w które umierające zwierzę spojrzało tuż przed śmiercią. Jeśli chcemy dowiedzieć się, co zobaczył, wyruszmy wraz z niepokornym Szkotem w podróż po bezkresnej Rosji. Daniel Kalder gwarantuje nam ekstremalną wyprawę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze