"Zagubiona tożsamość", Phillip Margolin
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPhillip Margolin należy do dużej grupy solidnych autorów thrillerów (wydawanych w ogromnej mierze w wydawnictwie Albatros), którzy zapewniają rozrywkę i nikt o zdrowych zmysłach nie posądzi ich o wielkość. Ci ludzie najczęściej pisują podobnie i łatwo ich pomylić – zwłaszcza na poziomie akapitu. Margolin wyróżnia się z grupy nie wyobraźnią czy zdolnością w zakresie operowania słowem, lecz czymś dla autora thrillerów dziwnym – ujmującym ciepłem. To nie zarzut ani próba wyśmiana autora, ten facet po prostu tak ma.
W „Historii przemocy” Davida Cronenberga główny bohater jest płatnym mordercą, który porzucił dotychczasowe życie, skrył się na prowincji i wszedł w rolę męża i ojca. Prawda wychodzi na jaw w momencie, gdy interweniuje podczas napadu w sklepie, wykazując się rzadko spotykaną fachowością w zakresie uśmiercania bliźnich. Phillip Margolin w „Zagubionej tożsamości” rusza z podobnego punktu: Dan Morelli to włóczęga i stolarz utrzymujący się z prac dorywczych. Także interweniuje w szlachetnej sprawie i nawet nikogo nie uśmierca. Spokojnie, oskarżenie Margolina o plagiat byłoby nietrafione. Opowieść jego i ta Cronenberga rozjeżdżają się w różnych kierunkach. Sławny reżyser urządza widzom podróż do świata dusznych obsesji, Margolin odpływa w kierunku łagodnego kryminału przemieszanego z thrillerem prawniczym, a jeśli coś ich poza punktem wyjścia łączy, to zrozumienie zasad gry, w którą grają.
Margolin lubi mnożyć tropy i właściwie do ostatnich stron nie wiadomo, kim jest Morelli. W jego obronę angażuje się samotna pani prawnik, u której wynajmował mieszkanko nad garażem. Sam Morelli został ranny w wyniku policyjnej interwencji i przebywa w szpitalu pod nadzorem. Tam wyznaje prawdę: nazywa się oczywiście inaczej i spędził życie, pracując na rzecz de facto nielegalnej organizacji wojskowej, zarządzanej przez generała Wingate’a, obecnie kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Morelli wykonywał dla niego wyroki śmierci, przemycał narkotyki, pomagał przy nielegalnych interesach, aż naszły go wątpliwości i postanowił się ukryć. Nie bez znaczenia była zażyłość z córką Wingate’a Vanessą. Właśnie Vanessa, dziennikarka brukowego pisma i była pensjonariuszka kliniki psychiatrycznej, wkracza z impetem do naszej historii.
Do pewnego momentu nic nie jest oczywiste – Vanessa to przecież wariatka, wypisująca bzdury do pisma będącego zachodnim odpowiednikiem naszych starych „Skandali”, a istnieją dowody, że sam Morelli w stopniu sierżanta doznał pomieszania zmysłów, ogłosił się kapitanem, za co wyleciał z wojska. Prawdopodobnie żadnej tajnej komórki wojskowej nie było, bo przecież na załatwienie takiego Morellego wystarczyłby jej kwadrans. Kto mówi prawdę, a kto podle łże? A może wszystko jest tylko częścią większej intrygi?
Ta szczególna właściwość Margolina określa charakter „Zagubionej tożsamości”, przesądza o plusach i niedociągnięciach powieści. Autor ma dość doświadczenia i pomyślunku, żeby nie lepić bohaterów z cukru, tylko nadać im te cechy, dzięki którym czytelnik ich polubi i będzie kibicował im w kłopotach. Gorzej, gdy przychodzi do opisania łotra, tu Margolin usiłuje prowadzić nas na manowce – bo przecież człowiek sympatyczny też może być łajdakiem – albo zwyczajnie się gubi. Konsekwentnie unika nadmiernej dosłowności i trudno szukać u niego okropieństw wypełniających strony książek Thomasa Harrisa, Johna Connolly’ego i Grahama Mastertona. Ten poziom okrucieństwa nie przeszedłby Margolinowi przez głowę. Być może w wolnych chwilach autor „Zagubionej tożsamości” karmi sarenki i gołąbki, nieważne – nie wszyscy wielbiciele kryminału/thrillera/sensacji chcą czytać o wypruwaniu flaków, tak jak nie każdy autor musi o tym pisać.
„Zagubiona tożsamość” to wprowadzenie do pewnej konwencji. Niektórym to wystarcza, a są tacy, którzy wędrują dalej, tam gdzie kończą się żarty.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze