„Zakochany Nowy Jork”, Shekhar Kapur, Fatih Akin (...)
DOROTA SMELA • dawno temuFilmowe antologie to specyficzny gatunek. Masowy widz zbytnio ich nie ceni, uważając je za pozycję dla snobistycznych bywalców festiwali. Na wielbicieli kina autorskiego tłum znanych nazwisk na plakacie działa z kolei jak magnes. Film ogląda się jak mozaikową narrację ze zbiorowym bohaterem. Nowy Jork kipi od miłosnej chemii, a romans unosi się w powietrzu. Świetnie napisane dialogi, zaskakujące puenty.
Filmowe antologie to specyficzny gatunek. Masowy widz zbytnio ich nie ceni, uważając je za pozycję dla snobistycznych bywalców festiwali. Na wielbicieli kina autorskiego tłum znanych nazwisk na plakacie działa z kolei jak magnes. Dlatego na wstępie pragnę podkreślić, że Zakochany Nowy Jork jest inny niż większość podobnych zbiorów.
Stworzyło go kameralne, jak na tego typu produkcje, grono twórców, którzy obok własnych pomysłów musieli uwzględnić pewną koncepcję całości. Dyryguje Emmanuel Benbihy, jak w przypadku Zakochanego Paryża.Tym razem poza Mirą Nair i Fatihem Akinem nie ma tu wielkich nazwisk w czołówce. Do głosu dopuszczono za to artystów wideoklipu i debiutujących za kamerą aktorów. Dlatego do współpracy włączyły się także gwiazdy, co sprawia, że rzecz ogląda się jak mozaikową narrację ze zbiorowym bohaterem. Owszem, kapryśnie zmieniającą obiekt swych zainteresowań, ale jednak pewną całość.
O tym, jak wiele twarzy ma Nowy Jork, wiedzą chyba tylko kierowcy żółtych taksówek, którzy podczas długiej zmiany za kółkiem śledzą pełny
miejski cykl. Opowieść zaczyna się właśnie w taksówce, by przeskoczyć do pustego ranną porą pubu, a potem dalej na chasydzkie wesele, plac zabaw, na którym panoszą się nianie, i szkolny bal. W czasie tej wycieczki przez Chinatown, Diamond District, Coney Island, Upper East Side i Central Park mamy się dowiedzieć, kim są mieszkańcy
ukochanego miasta filmowców. Oczywiście liczni są tu ludzie sztuki, malarze i niezależni freelancerzy, tacy jak zapracowany kompozytor muzyki filmowej, romansujący przez telefon z asystentką reżysera, której dotąd nigdy osobiście nie spotkał. I ekscentryczne aktorki jeżdżące na wózkach inwalidzkich w ramach ćwiczeń metodą Stanisławskiego. Mamy tu także wachlarz barwnych mniejszości religijnych — żydów i dżinistów, celebrujących złote gody staruszków, samotnego kieszonkowca i piękne kobiety, które aż żal okradać. Ten miejski moloch dosłownie kipi od miłosnej chemii, a romans unosi się w powietrzu. Prostytutka może na chwilę stać się tajemniczą nieznajomą, a stateczna żona zagrać rolę ulicznej uwodzicielki.
Nic nie jest tu bowiem takie, jakim się wydaje, a we wszystkie interakcje wpisany jest potencjał zmiany.
Zakochany Nowy Jork to filmowa laurka. Próżno więc spodziewać się po nim obiektywnego dokumentu, surowego realizmu czy reportażowej rzetelności.
Pomimo zauroczenia i braku proporcji jego twórcom udaje się jednak uchwycić ducha metropolii, którą wszyscy tak dobrze znamy z innych filmowych dzieł. Zaletą antologii jest także jej staranna kompozycja. Tym razem to zaledwie 12 etiud połączonych dynamicznymi przejściami, a nie pół setki zgrzytających ze sobą chaotycznych impresji. Każda postać wraca tu co najmniej
dwa razy. Najsilniejszą stroną obrazu są scenki aktorskie; świetnie napisane dialogi, zaskakujące puenty i sprawni, niejednokrotnie znani wykonawcy to skok jakościowy w stosunku do źle zagranych pretensjonalnych miniaturek z innych prac zbiorowych. Rewelacyjnie wypadają zwłaszcza Ethan Hawke, Bradley Cooper i Orlando Bloom.
Najciekawsze są chyba segmenty debiutującego w roli reżysera Yvana Attala, japońskiego artysty wideo Shunji Iwai, Bretta Ratnera czy Joshuy Marstona. Jeśli tylko zdołacie wczuć się w klimat, to bez względu na to, czy byliście w Nowym Jorku naprawdę, czy tylko o nim śniliście, w którymś momencie seansu przez chwilę się w nim znajdziecie. I będzie to bardzo przyjemne uczucie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze