“Zakochany bez pamięci”, reż. Michel Gondry
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuNajwyraźniej scenarzysta uznał, że patent z wędrówką po wspomnieniach jest na tyle interesujący, że można wycisnąć z niego znacznie więcej. I miał rację. “Zakochany bez pamięci” jest bez wątpienia najlepszą komedią romantyczną, a raczej neurotyczną, jaką widziałem. Jest to film nie tyle o miłości, co studium o postrzeganiu miłości. Dotyka trudnych spraw, które dzieją się po szczęśliwym zakończeniu typowego romansidła – happy endzie, mianowicie marazmu, znudzenia, oddalania się od siebie, narastającej obcości oraz deziluzji na temat drugiej osoby.
Chociaż reżyserem filmu jest Michel Gondry, od początku czuć w nim rękę scenarzysty Charliego Kaufmana, mistrza pogmatwanej psychodramy. Nad fabułą nie będę się rozpisywał, bo jeszcze coś komuś spalę. Dość rzec, że jest to najbardziej pomysłowy i „zwrotny” scenariusz od czasu “Adaptacji”.
Oto nieśmiały introwertyk Joel (Jim Carey) dowiaduje się, że jego dziewczyna, niezwykle ekstrawertyczna i impulsywna Clementine, poddała się zbiegowi wykasowania z pamięci wszystkich wspomnień dotyczących ich związku. Joel mocno to przeżywa i postanawia uczynić to samo. W trakcie zabiegu uświadamia sobie jednak, że wcale nie chce utracić tych wspomnień. Rozpoczyna desperacką walkę z tropiącym go programem czyszczącym, toczącą się w obrębie jego własnej głowy.
Kaufman posłużył się już motywem wycieczki przez krainę podświadomości w “Być jak John Malkowich”. Scena szybkiego przeglądu traum słynnego aktora, obejmująca baraszkujących rodziców, emocjonalny kopniak wymierzany przez dziewczynę, igraszki sadystycznych rówieśników i zsikanie się w gacie w szkolnym autobusie, należała do najmocniejszych momentów filmu. Stanowiła też o tym, co niepowtarzalne w stylu Kaufmana.Pod względem cierpkiego humoru i pasji babrania się w introspekcjach i psychoanalitycznych odpadkach Kaufman przypomina Woodego Allena. Jest przy tym mniej egocentryczny, za to bardziej „szokowy” i więcej, moim zdaniem, przekonujący.
Najwyraźniej scenarzysta uznał, że patent z wędrówką po wspomnieniach jest na tyle interesujący, że można wycisnąć z niego znacznie więcej. I miał rację. “Zakochany bez pamięci” jest bez wątpienia najlepszą komedią romantyczną, a raczej neurotyczną, jaką widziałem. Jest to film nie tyle o miłości, co studium o postrzeganiu miłości. Dotyka trudnych spraw, które dzieją się po szczęśliwym zakończeniu typowego romansidła — mianowicie marazmu, znudzenia, oddalania się od siebie, narastającej obcości oraz deziluzji na temat drugiej osoby. Stawia też przy tym kilka pozornie banalnych pytań, z gatunku tych najważniejszych, np.: czy warto kultywować bolesne wspomnienia, czy nie lepsza jest tytułowa „wieczna światłość wymiecionej duszy”? Wielu nowoczesnych psychologów radzi, że lepiej jest kasować co przykrzejsze treści. Pewnie ci sami goście polecają prozak.
W wypowiedziach niektórych amerykańskich komentatorów czuć było nieco rozdrażnienia z powodu obecności w filmie efektów specjalnych. Sugerowali, że historia mogłaby się świetnie obronić bez licznych surrealistycznych akcentów. Ale efekciarstwa wcale nie ma w tym filmie dużo, nie ma w żadnym razie przerostu formy nad treścią. Sceny, takie jak Carrey zmieniony w dziecko, pluskający się w zlewozmywaku, czy wymazani ludzie bez twarzy, są uzasadnione. Skomplikowany, retrospektywny scenariusz mógł się okazać szczytem mętnego zagmatwania (jak w “Celi” z Jennifer Lopez), ale tempo nie słabnie ani na chwilę, podobnie jak zaangażowanie widza. Duża w tym zasługa Jima Carreya i Kate Winslet, tworzących wyjątkowo naelektryzowany tandem. Ogólnie rzecz biorąc, bomba!
Pięć gwiazdek.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze