Zakochana para
KAROLINA WIŚNIK • dawno temuGdy byłam singielką, wkurzało mnie wszechobecne panoszenie się zakochanych parek, nie tyle ich widok co migdalenie się w miejscach publicznych wytrącało mnie z równowagi. Tak, byłam zazdrosna! Nie mogłam znieść czyjejś miłości, ponieważ mi jej brakowało.
Gdy byłam singielką, wkurzało mnie wszechobecne panoszenie się zakochanych parek, nie tyle ich widok co migdalenie się w miejscach publicznych wytrącało mnie z równowagi. Tak, byłam zazdrosna! Nie mogłam znieść czyjejś miłości, ponieważ mi jej brakowało. Trzymałam więc sztamę z babciami bereciarami — one też nie lubią pokątnego ale bądź co bądź publicznego obłapiania się i głębokich całusów z języczkiem.
Potem, gdy polubiłam swoją samotność i siebie, nic mnie nie ruszało. Nie zwracałam uwagi na zakochane pary, byłam zajęta albo swoim laptopem, albo gazetą, książką, albo przyjaciółkami i kawą. Może z wyjątkiem jednego epizodu. Gdy jedna pani robiła coś jednemu panu w klubie pod stolikiem przy rozporku, w biały dzień! Wtedy cała nasza paczka przyjaciółek otworzyła usta ze zdumienia. Ale szybko nam przeszło. Oni nie robili sobie nic z tego, więc my postanowiłyśmy zachować się podobnie.
Teraz jestem już żoną z siedmioletnim stażem i mamą dwójki łobuziaków. I „na starość” zupełnie mi się odmieniło. To znaczy niezmienne pozostało to, że nadal tęsknię za bliskością i czuję się samotna, choć mieszkamy całą czwórką plus pies w małym mieszkaniu w bloku, odmieniło się jednak to, że z tej tęsknoty uwielbiam patrzeć na zakochanych. Miłości przedszkolne dają mi masę radości, pary gimnazjalne wzbudzają mój szczery uśmiech, a wpatrzeni w siebie licealiści przywołują we mnie tęsknotę za czasami, gdy byłam wolna i nic nie musiałam. Przypominam sobie smak pierwszych pocałunków, spocone zwarte ręce w kinie i na przerwie, i to ogromne przeświadczenie, że będziemy ze sobą do końca naszych dni. Z kolei pary staruszków tworzą we mnie mieszankę prawdziwej zazdrości i ciepłych uczuć z rozmarzeniem na czele, nikt mnie tak nie wzrusza, jak trzymający się za ręce babcia z dziadkiem.
Natomiast w konsternację wprawiają mnie baraszkujące ze sobą pary w zbliżonym do mnie wieku. Właśnie ostatnio z przymusu musiałam z taką parą obcować. Siedziałam na kanapie w poczekalni salonu urody. Oni weszli razem, usiedli bardzo blisko siebie, aż tak blisko, że on nie mógł ruszać ramionami. Usiedli tak, mimo że pozostałe kanapy były wolne. Razem wypełniali ankietę medyczną, głośno chichocząc i smyrając się po włosach. Myślałam, że oboje są pacjentami. Nie, oni przyszli razem, jak zakochani, nie mogli się rozstać nawet na jej krótką wizytę w salonie medycyny estetycznej. Pili z jednej filiżanki i karmili się wzajemnie ciastkami podanymi do herbaty. Wyglądali jak duże dzieci, które nic nie robią sobie z tego, co myślą dorośli obok. Byli zajęci sobą.
Najpierw mnie bawili, potem czułam się zażenowana i rozmyślałam o tym, że mój mąż nigdy nie siedziałby ze mną przed wizytą u fryzjera, u dentysty lub przed wejściem do gabinetu ginekologa. Nie chciał być nawet przy porodzie. Tak, zazdrościłam im. I wtedy przypomniało mi się, że moja samotność jest moim wyborem, jestem niezależna, samodzielna, wolę gdy dzielimy się obowiązkami, nigdy nie chciałam załatwiać spraw razem, uważałam, że to strata czasu, bycie singielką po części także było moim wyborem, nie chciałam wtedy partnerskich związków ani małżeństwa, chciałam się bawić. Moja tęsknota za bliskością jest pozbawiona sensu. Mam przecież wspaniałą rodzinę i męża, który, gdy tylko wyrażę ochotę, robi najlepsze naleśniki na świecie.
Zażenowanie przeszło w szeroki uśmiech. Patrzyłam na nich inaczej i to patrzenie było przyjemne. Miło jest czasem ogrzać się w cieple zakochanych, ale warto też pamiętać o swoim życiu, które często jest piękne, tylko zatroskani codziennością zapominamy o tym.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze