Psychoza seksualna po polsku
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuUsłyszałam ostatnio od znajomej psycholożki ciekawe stwierdzenie: żyjemy w czasach powszechnej psychozy – psychozą jest wmawianie pięćdziesięciolatkom, że mogą (i właściwie powinni) wyglądać i czuć się jak dwudziestolatkowie, psychozą jest ułudne życie na kredyt i szalona konsumpcja za pieniądze banków. Wpadłam na trop innej psychozy: edukacja seksualna w kraju nad Wisłą.
Usłyszałam ostatnio od znajomej psycholożki ciekawe stwierdzenie: żyjemy w czasach powszechnej psychozy – psychozą jest wmawianie pięćdziesięciolatkom, że mogą (i właściwie powinni) wyglądać i czuć się jak dwudziestolatkowie, psychozą jest ułudne życie na kredyt i szalona konsumpcja za pieniądze banków. Wpadłam na trop innej psychozy: edukacja seksualna w kraju nad Wisłą.
Wiceminister Krystyna Szumilas z Platformy Obywatelskiej napisała w oficjalnym piśmie: MEN będzie respektować zapisane w Konstytucji RP prawo rodziców do zapewnienia swoim dzieciom wychowania i nauczania zgodnie z ich przekonaniami. W ten elegancki sposób politycy PO powiedzieli nam i naszym dzieciom: nie będzie w szkołach edukacji seksualnej. Co z tego, że z badań wynika, iż 92% rodziców pragnie wychowania seksualnego dla swoich dzieci? Ważne, że usatysfakcjonowany jest Kościół. Proszę zwrócić uwagę na ciekawostkę – kiedy statystyki mówią o woli rodziców, by ich pociechy uczęszczały do szkół na religię, głos rodziców staje się argumentem koronnym. Kiedy zaś ci sami rodzice deklarują, że chcą, by w szkole ktoś zajął się seksualnością ich dzieci, wówczas ich głos jest arogancko lekceważony. Ot, fanaberia głupich rodziców, którzy nie wiedzą, co dla ich dzieci "naprawdę" dobre, a co nie. Statystyki statystkami, opinia publiczna opinią publiczną, a my i tak wiemy lepiej? Wniosek jest oczywisty: opinia publiczna jest brana pod uwagę tylko wtedy, kiedy jest zgodna z nauką Kościoła. Amen.
I jeszcze jedno – czy w swojej ocenie rzeczywistości Kościół nie tkwi wciąż w średniowieczu? I wówczas ciało człowieka było czymś wstrętnym, czymś, czego należało się wyrzec. (Szczęście, że na liście grzechów wobec swojego ciała nie znalazła się higiena osobista, wszak podczas tej czynności należy dotykać „tych miejsc”: święta Małgorzata z Kortony nie myła się przez wiele lat, nie bacząc na toczące ją robactwo…). Seks i płynące z niego przyjemności wciąż objęte są odium ciężkiego grzechu, chyba że chcący go uprawiać będą spełniać kilka warunków: będą małżeństwem, ich zbliżenie będzie miało na celu prokreację, a na drodze do świętego zapłodnienia nie staną żadne grzeszne kawałki lateksu, miedziane druty i nikt nie będzie manipulował przy układzie hormonalnym poddającej się zapłodnieniu samicy. Myślałby kto jednak, że Kościół zadowoli się zakazaniem swoim wiernym seksu pozamałżeńskiego i niesłużącego rozmnażaniu – wierni (i niewierni też, wszak Konstytucja RP obowiązuje wszystkich) muszą o seksie milczeć!
Zatem – nie dość, że właściwie nie można „tego” legalnie robić, nie można też o „tym” mówić, ani tym bardziej nauczać.
Rozumiem, że artykuł 53 Konstytucji RP, na który powołuje się PO, broni światopoglądu tych 7% rodziców, którzy nie chcą, aby ich dzieci dowiedziały się, że prezerwatywa chroni przed wirusem HIV, a seks może być pięknym, duchowym przeżyciem łączącym dwoje kochających się ludzi? Zatem wystarczy, żeby 7% rodziców zdeklarowało, że nie zgadza się z naukami Darwina, i już biologia znika ze szkół! Jeśli kolejne 7% uzna, że Kopernik nie miał racji, usuniemy także geografię. Jak dobrze pomyśleć, w ten sposób można nawet całkiem zlikwidować szkolnictwo. Co z tego, że wiele lat temu trybunał w Strasburgu uznał, że obowiązkowe wychowanie seksualne nie godzi w niczyje uczucia religijne, lecz daje uczniom rzetelną, naukową informację? Seks jest grzeszny, brudny, wstrętny i niech się różni wysłannicy szatana trzymają z dala od naszych niewinnych dziatek!
Zbliżam się w swoich rozważaniach do psychozy. Proszę spojrzeć: z jednej strony mamy do czynienia ze zbiorowym wyparciem, uporczywym milczeniem, udawaniem, że nie jesteśmy, a fuj – istotami seksualnymi, że popęd, który czujemy, nie jest częścią naszej natury, fizjologii, a wynalazkiem szatana, który steruje nami z piekielnych otchłani. Nie pozwalamy, by mówiono o nim naszym dzieciom. Z drugiej strony żyjemy w świecie, który nieustannie bombarduje nas seksem, rozbuchaną erotyką – bez gołego tyłka nie sposób dziś zareklamować opon czy zwykłych gaci. Trzydzieści lat temu przez świat przewaliła się rewolucja seksualna, wynaleziono pigułkę antykoncepcyjną i ludzie potrafią rozsądnie kierować własną płodnością. Mamy też Internet z pornografią, której różnorodność zdumiałaby wszystkich de Sadów tego świata. Nasze siostry i córki, owładnięte kultem bycia seksi, często ubierają się do szkoły jak prostytutki do pracy. Z każdego przystanku w miastach przymilają się do nas obfite piersi blondynek bez twarzy, reklamujące cokolwiek. Żyjemy w świecie, w którym seks wyłazi ze wszystkich kątów; wmawia się nam, że każdy nieustannie uprawia seks z każdym. Zatem z jednej strony mamy seksualny nieład, chaos, natłok erotycznych bodźców, fałszywych obrazów fizjologii i pornograficznych ułud, z drugiej zaś czarną dziurę milczenia. Z jednej strony każdego dnia po wielokroć ekonomia, gospodarka, marketing, media, przemysł filmowy, literatura i Internet mówią nam: seks, seks, seks, jesteś seksi, bądź seksi, manipulują naszymi popędami, by wcisnąć nam jak najwięcej kitu, z drugiej Kościół grozi palcem udając, że to wszystko nie istnieje, jest nieważnie, nie wolno o tym mówić. Bo jeszcze się kogoś namówi do złego. Wypieramy swoją fizjologię w świecie, który nieustannie się do niej odwołuje! Czy to nie szaleństwo w najczystszej postaci?
Powiem inaczej: przykładowy Jaś Kowalski o seksie dowiedział się od kolegów, z reklam i stron porno, na które przez przypadek trafił w Internecie. Ponieważ nikt z nim o seksie nigdy nie rozmawiał – ani rodzice, ani nauczyciele, Jaś nie ma uporządkowanej wiedzy na ten temat. W jego umyśle, karmionym filmami porno i biustami z przystanków, seks stał się czynnością tak samo mechaniczną, jak jedzenie popcornu w kinie. Przez brak dobrych wzorców w głowie Jasia seks istnieje w całkowitym oderwaniu od jakichkolwiek wartości, no, może oprócz jednej (jeśli można tu mówić o wartości) – jest obarczony ciężkim grzechem. Jest tylko wstydliwym fizjologicznym aktem, przykrym obowiązkiem wobec biologii, niczym więcej. Każdego dnia Jaś widzi gołe ciała i setki seksualnych podtekstów i – co oczywiste – czuje seksualną ekscytację. Nie potrafi jednak jej rozpoznać ani nazwać. Wie jedynie, że to, co czuje, jest złe i powinien z tym walczyć. Żyje w stanie nieustannej wewnętrznej walki, hormony buzują, kobiety w samych pończochach puszczają do niego porozumiewawcze oczka z plakatów, ale przecież nie wolno, nie wolno… W końcu Jaś, poległszy w walce z własną fizycznością, pijany gwałci Małgosię w dyskotekowej ubikacji. (Że zgwałcona Małgosia nie będzie mogła usunąć ciąży, to zupełnie inny temat).
Teraz przyjrzyjmy się bliżej Małgosi. Kiedy zaczęła miesiączkować, przerażona pytała koleżanek, co się z nią dzieje. Mama z nią nigdy nie rozmawiała na „te” tematy, zupełnie jakby Małgosia od pasa w dół nie istniała. Również od koleżanek Małgosia dowiedziała się, skąd się biorą dzieci – dziewczynki powiedziały jej to w sposób wulgarny, obrzydliwy, przez co Małgosia nabrała na jakiś czas wstrętu do chłopców i ich ohydnych "sisiorów". Rosła, zmieniała się i z czasem jednak zauważyła, że kiedy pokaże – tak jak inne koleżanki z klasy – odsłonięte nogi czy piersi, wzbudza zainteresowanie – nie tylko chłopców, ale i koleżanek. Szybko przekonała się, że jest lubiana jeszcze bardziej, jeśli czasem z którymś się prześpi, albo "zrobi loda" na dużej przerwie w ubikacji. Prezerwatywa? Antykoncepcja? Nie wolno. Od tego podobno można zachorować na raka piersi i jajnika, potem nie można w ciążę zajść. Poza tym grzech.
Na studiach Małgosia zrozumiała, że żeby być jak te piękne kobiety z plakatów, musi być seksi. Musi nosić najmodniejsze szpilki i ubrania, używać najdroższych perfum. Tylko jak na to wszystko zarobić? Jak być taką samą, jak te wszystkie kobiety dookoła? Małgosia ogłasza w gazecie swoje wdzięki, ma trzech sponsorów. Nikt jej nigdy nie pokazał, że seks może być wyrazem odpowiedzialności za siebie i innych. Może być piękny i łączyć kochających się ludzi (niekoniecznie świętym węzłem małżeńskim). Nie musi być narzędziem, dzięki któremu można zyskać miłość i podziw innych ludzi, ani drogą do bogactwa. Może być piękny sam w sobie.
I Jaś, i Małgosia do wyboru mieli dwie opcje: albo żyć w "czystości" wyabstrahowanej z otaczającego świata, albo podążyć za ślepym instynktem, co w sposób nachalny i oczywisty dyktuje rzeczywistość dookoła. Nikt nie pokazał im, że istnieje droga pomiędzy. Zatem oczywiste jest, że wybrali, jak wybrali. Zwyciężył popęd, który – jak wszystko, co niewłaściwie używane – najpewniej obróci się przeciwko nim. Brzmi nieprawdopodobnie i profetycznie? To wszystko przecież dzieje się już teraz, w tej właśnie chwili. Świadczy o tym rosnąca nieustannie zachorowalność na AIDS, zwiększająca się ilość nosicieli wirusa HIV i HPV, gwałtów i niechcianych ciąż. Seksualność człowieka wyparta z publicznej dyskusji (mówienie o niej w kategorii grzechu czy wartości religijnych nie ma znaczenia, tylko pogarsza sytuację, pogłębiając psychozę) wybucha na ulicach rozerotyzowanych miast, gdzie przechadzające się po ulicach panie wyglądają często, jakby szły do pracy w lupanarze i w parkach koło dyskotek, gdzie wszyscy kopulują ze wszystkimi – oczywiście bez prezerwatyw.
Eureka! Właśnie mnie olśniło i zrozumiałam, dlaczego w języku polskim mamy z seksem tak dziwaczny związek frazeologiczny. W Polsce seks wciąż się „uprawia”, tak jak uprawia się pole buraków czy zagon kapusty. W znoju, bez radości, pod kołdrą. Żeby przetrwał gatunek. Czy politycy i Kościół nie widzą jednak, że uprawy coraz częściej wymykają się spod kontroli, tworząc gatunki dzikie i chore?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze