Zostaniesz moją żoną? A umiesz lepić pierogi?
IRENA JAGODNY • dawno temuZ nowoczesnym podejściem do życia, uwierzcie mi, nadal trudno znaleźć męża, więcej u nas wciąż tradycjonalistów niż partnerów do życia. Gdy wydawało mi się, że kogoś takiego miałam na oku... Pierogi mnie prześladują!
Lubiłam patrzeć, jak pochylona nad stolnicą babcia napełnia je mięsnym farszem i lepi. Pozwalała mi wykrajać szklanką formę. Z czasem lepiłyśmy razem. Przed świętami siadałyśmy do stolnicy już we trzy, razem z mamą, prowadząc dysputy o życiu, miłości i sąsiadach. Uwielbiałam te rozmowy.
Potem babci zabrakło i pierogi, już nie tak często, robiła mama. Podziwiałam jej pracę. 200 polepionych uszek na wigilię, żeby można było zajadać jeszcze po świętach.
Wtedy byłam już zapracowaną mieszanką Warszawy i wiedziałam, że trudno mi będzie zachować tę tradycję. Nie znajdowałam czasu na towarzyszenie mamie ani na lepienie dla siebie czy znajomych. Oczywiście te sklepowe nie smakowały już tak jak domowe, ale znalazłam sposób na ulubioną potrawę, koleżanka dała namiar na panią, która sprzedawała swoje domowe wyroby do restauracji. I dzięki temu od czasu do czasu jadłam takie niby domowe pierogi.
Pierogi zresztą, ale nie tylko one, były dla mnie jakimś synonimem uciśnienia kobiet. Bo gdy my je lepiłyśmy przed świętami, sprzątałyśmy dom, szorowałyśmy łazienkę i okna, mężczyźni naszego domu zajmowali się co najwyżej zabiciem karpia, zdobyciem choinki i ewentualnie jej ubraniem. Do samej wieczerzy wigilijnej miałyśmy zajęte ręce. Potem kąpiel, doczyszczenie paznokci, makijaż, który ukryje niewyspane powieki i nakrycie do stołu. Moja mama była zawsze tak wymęczona przygotowaniami, że na nic już nie miała ochoty ani na jedzenie, ani na rozmowy z bliskimi przy stole. Obiecywałam sobie, że u mnie tak nie będzie. Jednak z tak nowoczesnym podejściem do życia, uwierzcie mi, nadal trudno znaleźć męża, więcej u nas wciąż tradycjonalistów niż partnerów do życia.
Gdy wydawało mi się, że kogoś takiego miałam na oku… Opiekuńczy, rozmowny, zaradny, gospodarny, nie ślepo wręczający prezenty i sypiący komplementy, ale autentycznie skupiony na moich potrzebach, wychwytujący moje nastroje. Tak mi się wydawało. Dopóki nie odkrył kart. Sam poszukiwał żony i jak sądzę, był powściągliwy, na szczęście nie do końca mu się to udało. To była taka pokazówka.
Powiedział mi kiedyś, że jego ulubionym daniem są pierogi i że w ogóle lubi tradycyjną kuchnię, co zabawne powiedział mi to nad talerzem chińszczyzny, na którą sam mnie zaprosił.
— Ja też lubię pierogi, ale nie lubię ich lepić — powiedziałam spokojnie.
On nerwowo odrywając się od talerza:
– Nie wyobrażam sobie, żeby moja żona nie lepiła pierogów. Moja mama lepiła, jej babka itd., nasza córka też będzie lepić. Moja matulka da nam przepis, bo robi najlepsze pierogi, sama się przekonasz, gdy pojedziemy na święta.
Nie chciałam się przekonywać, degustować, nie chciałam lepić ani zmuszać moją córkę do przedświątecznej kobiecej orki. Chcę mieć męża, który powie: polepimy razem z córką, będzie fajna zabawa. Albo dajmy sobie spokój w te święta ze sprzątaniem i pitraszeniem, nic się nie stanie jak choć raz wyjedziemy na gotowca do pensjonatu lub czmychniemy do ciepłych krajów. I pewni nic by się nie stało. A wspólne gotowanie byłoby po prostu super. Takiego męża szukam. Niemożliwe?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze