Kobieta kupuje
MONIKA KRÓL • dawno temuWybrałam się z przyjaciółką do sklepu z wyposażeniem mieszkań. Miałyśmy wyznaczony cel - zakup spłuczki klozetowej zwanej, co mnie śmieszy, dolnopłukiem. Dolnopłuki robią zawrotną karierę. Można to poznać po ich kształtach, kolorach i ilości. Dumnie prezentują się na półkach sklepowych i wywołują pomieszanie u tych, którzy nie są w stanie docenić ich walorów na pierwszy rzut oka.
Wybrałam się z przyjaciółką do sklepu z wyposażeniem mieszkań. Miałyśmy wyznaczony cel — zakup spłuczki klozetowej zwanej, co mnie śmieszy, dolnopłukiem. Dolnopłuki robią zawrotną karierę. Można to poznać po ich kształtach, kolorach i ilości. Dumnie prezentują się na półkach sklepowych i wywołują pomieszanie w tych, którzy nie są w stanie docenić ich walorów na pierwszy rzut oka.
Przy pierwszym podejściu przyjaciółka oznajmiła sprzedawcy, iż życzy sobie zwykły, najprostszy model bez udziwnień wraz z całym oprzyrządowaniem. Na swoje nieszczęście oprzyrządowanie nazwała „tymi wszystkimi kabelkami”. To był błąd. Na twarzy pana sprzedawcy pojawił się jak na zawołanie złośliwy uśmiech. Ja natomiast poczułam, że zaraz wyklaruje się coś godnego obserwacji.
Ciąg zdarzeń był następujący: sprzedawca mocnym i zdecydowanym ruchem rzucił na blat nieszczęsny dolnopłuk, a potem, z błyskiem w oku oraz tonem komunikającym poczucie wszechwiedzy, poinstruował przyjaciółkę o wszystkich elementach plastikowego cuda. Jak się można domyśleć, każde jego słowo na temat dolnopłuku było dla nas objawieniem. Pan, czytając z naszych zakłopotanych oblicz, jak bezmierna jest nasza ignorancja w tej dziedzinie, kontynuował wypowiedź z rosnącą satysfakcją.
A im dłużej mówił, tym bardziej ostentacyjny stawał się ironiczny uśmieszek w kącikach jego ust. Natomiast my, przestępując z nogi na nogę, marzyłyśmy o tylko tym, żeby już wyjść z tym nieszczęsnym urządzeniem i znaleźć się w zaciszu domu. Niezależnie od wybranego modelu uciec w siną dal z tym czymś pod pachą. Poczułyśmy się przytłoczone ogromem technicznej niewiedzy. Dwie kobiety poszły kupować coś, czego działania nie rozumieją. Potworność.
Moja przyjaciółka bohatersko wybrnęła z nieznośnej sytuacji. Stanowczo i grzecznie poprosiła o zapakowanie dolnopłuku i udała się do kasy. Ja natomiast, będąc bardziej obserwatorem niż stroną transakcji, z przyjemnością przyglądałam się sprzedawcy, który stał samotnie za ladą i dusił w sobie te wszystkie niewypowiedziane zdania. Widać było, że jest lekko urażony.
Podczas gdy przyjaciółka płaciła w kasie za dolnopłuk, do sklepu wpadł mężczyzna w średnim wieku. Z za pazuchy wyjął element prysznica i zażądał kabelka do podłączenia całości. Pan sprzedawca natychmiast udał się na zaplecze, skąd przyniósł odpowiednie artykuły. Oczekiwałam wywodu na temat kabelka, ale nic takiego się nie wydarzyło. Panowie wymienili uśmiechy, po czym dokończyli transakcji, jakby rozumieli się bez słów. Żadnych wywodów, żadnych głębokich rozważań na temat używania odpowiedniego nazewnictwa. Byłam rozczarowana.
Przy tej okazji przypomniało mi się, jaką irytacją skończyło się dla mnie kupowanie urządzenia – niech mu będzie – technicznie zaawansowanego. Kiedyś kupowałam do mojego mieszkania termę. Miałam upatrzony model, cenę oraz określone parametry. Pojechałam do sklepu z moim tatą, ponieważ obiecał pomóc mi wnieść termę do domu. Sprzedawca zachowywał się jak osoba mająca kłopoty ze słuchem i wzrokiem. Objawiało się to w następujący sposób: ja pytałam, sprzedawca odpowiadał mojemu tacie, który to z kolei z zainteresowaniem oglądał ściany. Taka sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie, aż w końcu przestałam pytać i po prostu kupiliśmy wybrany uprzednio model bez dalszej konsultacji.
Wtedy poczułam się jak ryba pozbawiona głosu. Może przysłowie powinno brzmieć: „Kobiety i ryby głosu nie mają”?
Na szczęście nie zawsze kupowanie artykułów gospodarstwa domowego kończy się dla mnie zamianą w rybę. W pewnym sklepie z farbami przesympatyczny sprzedawca potraktował mnie jak klientkę, której potrzeba kilku praktycznych rad — tylko tyle i aż tyle. Rozmawialiśmy o rodzajach szpachli, ich zastosowaniu, jakości farb i odpowiednich pędzlach. Nie wiedziałam o tym nic, ale dzięki temu panu moja wiedza się poszerzyła i remont wyszedł całkiem nieźle. Pomijając sufit, którego nie byłam w stanie pomalować właściwie, ale to już jest wina za krótkich rąk i za małej drabiny…
W postawie sprzedawcy farb nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że z podobną spotykam się tak rzadko. I nie wiem, które zachowanie jest gorsze: traktowanie mnie jak idiotki, której pytania lepiej ignorować, bo i tak nic nie zrozumie, czy idiotki, której należy udowodnić, jak bezdenny jest jej idiotyzm, przytłoczyć ją swoją wiedzą, zasypać faktami, pokazać, gdzie jest jej miejsce… Tylko po co to wszystko?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze