Miłość biurowa
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuCzasem strzała Amora dopada znienacka - pod biurkiem, przy ksero bądź na kawie w pokoju socjalnym. Miłość w pracy - nie dzika namiętność, nie niewinny flirt, a związek o ambitnych rokowaniach, potrafi skomplikować życie zwłaszcza tym, którzy się jej nie spodziewają - mają poukładane życie osobiste i uwikłani są w inne partnerskie zobowiązania.
Jedni wycofują się, inni brną dalej. Historie te miewają szczęśliwe zakończenia, często jednak kochankowie dezerterują, wybierając bezpieczne, miękkie lądowanie na starych śmieciach.
Kamila (25 lat, asystentka z Warszawy):
— Grzegorza poznałam pierwszego dnia, gdy podjęłam pracę w korporacji. Byłam wtedy recepcjonistką, on – etatową gwiazdą, najlepszym sprzedawcą firmowych usług finansowych. Lubili go wszyscy. Grzegorz często wpadał do mnie, a to na kawę, a to na papierosa, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i flirtowaliśmy. To ostatnie robiliśmy tak ot, dla zabawy, żadne z nas nie czuło, że robi coś złego.
Grzegorz był lojalnym mężem i ojcem, ja mieszkałam wówczas z Bartoszem, moim narzeczonym. W pewnym momencie sytuacja zaczęła się nam wymykać spod kontroli. Zaczęłam dostawać od Grzesia kwiaty, cudowne e-maile i SMS-y, coraz częściej o nim myślałam, także przed zaśnięciem, kiedy leżałam u boku swojego przyszłego męża. Zakochałam się na zabój w czarującym i opiekuńczym koledze z pracy. I stało się - firmową imprezę integracyjną za miastem zakończyliśmy w jednym pokoju, w tym samym łóżku. Po powrocie do Warszawy spotykaliśmy się niemal codziennie, doszło do tego, że Grzegorz wynajął dla nas garsonierę. Żonie mówił, że pracuje do późna, ja nie umiałam żyć na dwa związki i odeszłam od Bartka. Nasz gorący romans trwał kilka miesięcy. Dobrze nam było razem, spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, nie raniąc nikogo, bowiem nikt nie domyślał się nawet, co jest między nami. Ta idylla trwałaby nadal, gdyby nie nowa sekretarka, która wysypała nas przed jego żoną.
Grzegorz postawił sprawę jasno – odchodzi od niej, jednak jego żona nie poddawała się — ciągle dzwoniła, jak nie do niego, to do mnie, to nam grożąc, to prosząc i powołując się na dobro dziecka. Kiedy to nie skutkowało, nasyłała na nas ich córkę, sześcioletnią Natalię, by ta przekonała tatę do powrotu, a mnie do złożenia broni. To był ciężki czas, nie odnajdywałam się w tej sytuacji. Nie wiedziałam, co zrobić – z jednej strony rozumiałam jego żonę, z drugiej – też pragnęłam szczęścia. Zdałam się na los. Ostatecznie, po kilku tygodniach, Grzegorz powiedział mi, że jego żona jest w ciąży, a on nie może postąpić inaczej, niż zaopiekować się rodziną. Jak powiedział, tak zrobił.
Natychmiast odeszłam z firmy, ale o Grzegorzu długo nie mogłam zapomnieć. Teraz jestem bardziej rozsądna i mniej ufna, a mężczyzn, którzy mają rodziny, trzymam na dystans. Lepiej dmuchać na zimne.
Elżbieta (32 lata, księgowa z Gdańska):
— Podobno w chwili, kiedy przekroczyłam próg firmy, Radek zamarł i powiedział, że będę jego żoną. Z jego strony była to miłość od pierwszego wejrzenia. Ja miałam dwadzieścia siedem lat i pogodziłam się z tym, że będę starą panną. Nigdy nie miałam ani szczęścia, ani szczególnych ciągot do mężczyzn, związków i miłości. Dobrze mi było samej ze sobą, lubiłam swoją niezależność, emocjonalny constans i brak zobowiązań.
Naszą znajomość traktowałam chłodno, zaliczając Radka do typowych bawidamków i nieszkodliwych adoratorów. Jego zaloty traktowałam w kategoriach biurowego żartu — wiedziałam, że jest zaręczony i za kilka tygodni ma powiedzieć „tak” swojej przyjaciółce z dzieciństwa. Kiedy on zabiegał o wspólne wypady do kina, proponował pomoc czy wspólne delegacje, uśmiechałam się (był bardzo, bardzo miły) i grzecznie odmawiałam. Sytuacja zmieniła się, gdy moją rodzinę dotknęła niespodziewana śmierć, a ja załamałam się. To, jak Radek mnie wspierał, jak pomagał mojej mamie, jaki był odpowiedzialny, uczynny i dojrzały, sprawiło, że coś we mnie pękło. Wtedy, jak nigdy wcześniej, potrzebowałam przyjaciela, dobrego ducha, mężczyzny. Wyłączyłam myślenie i zdałam się na los.
Spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, stawaliśmy się sobie coraz bliżsi i już nie wyobrażałam sobie, że Radek może zniknąć z mojego życia. Nie musiałam nic mu mówić, bo on już wszystko wiedział – po cichu zerwał zaręczyny, zostawiając swej narzeczonej i wspólne mieszkanie, i samochód, wziął tylko psa. Zamieszkał u mnie, w niedługim czasie pobraliśmy się, dziś jesteśmy dumnymi rodzicami Mateuszka. Wciąż się kochamy, lubimy, naprawdę mi się poszczęściło. Czasem, idąc do teściów na obiad, spotykamy tę dziewczynę, pierwszą miłość mojego męża. Alicja wyszła za mąż, ma dziecko i wydaje się być spełniona, jednak zawsze, kiedy nasz wzrok się spotyka, widzę w nich żal. Tak, czuję się winna, bo wiem, że zbudowałam swoje szczęście na czyimś nieszczęściu i boję się, że jeszcze przyjdzie mi za to zapłacić. Nie żałuję jednak tego — dziś postąpiłabym tak samo. Było warto.
Magdalena (29 lat, urzędniczka z Poznania):
— Kiedy wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, byłam szczęśliwa, że wreszcie mogę odpocząć od swojego życia – od absorbującego dziecka, wiecznie niezadowolonego męża, natłoku zmartwieć i nawału domowych obowiązków. Byłam zmęczona, czułam się brzydka, nijaka, nieszczęśliwa. Praca okazała się być kojącą odskocznią od codzienności – poznawałam nowe procedury, firmowe ploteczki i nowo zatrudnione osoby.
Gdy weszłam do pokoju informatyków i zobaczyłam Darka, najpierw oblał mnie zimny pot, potem zrobiło mi się gorąco, a nogi się pode mną ugięły. Wyglądał jak model — wysoki, przystojny brunet o kręconych włosach i lazurowych oczach. Poczułam się jak bohaterka taniego romansu, taka rozdygotana, dzika – co było dość zaskakujące, ponieważ z natury jestem chłodna i spięta. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale poczułam, że dla tego faceta mogłabym rzucić wszystko, teraz, zaraz. Naturalnie zaraz ochłonęłam i wróciłam do rzeczywistości, po czym uśmiechnęłam się uprzejmie i wydukałam swoje imię. On długo trzymał moją rękę, patrzył mi w oczy, też sprawiając wrażenie lekko oszołomionego. To było niezwykłe. Między nami ewidentnie iskrzyło – to była chemia, o której czyta się w książkach. Kiedy rozmawialiśmy, świat dla mnie nie istniał, a kiedy śmialiśmy się, czułam się, jak nastolatka.
I stało się – kiedy po kilku tygodniach wracaliśmy z firmowego szkolenia, zapomnieliśmy się i kochaliśmy się na przydrożnym parkingu. Zwariowałam, dla tego faceta niemal straciłam głowę — niemal, bo jednak nie umiałam zapomnieć o tym, że jestem mężatką. On też miał rodzinę, ale było mu łatwiej, był bowiem ojcem i mężem weekendowym, na co dzień mieszkał w Poznaniu, a jego żona i dzieci kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Codziennie po południu przeżywałam męki — zanosiłam do domu poczucie winy, miotałam się.
Dużo o tym rozmawialiśmy, Darek mówił, że mnie kocha i chce odejść od rodziny, ja też byłam w nim zakochana, jednak ostatecznie uznałam, że nie mam w sobie tyle siły, by postawić wszystko na jedną kartę. Dziś z Darkiem mijamy się na korytarzu, próbując udawać, że nic się nie stało. Tęsknię za nim, za jego ciepłem, uśmiechem, dotykiem. Jedno jest pewne — moje małżeństwo to porażka, a ja czuję, że przegrałam życie. Tę bolesną prawdę uświadamiam sobie co dzień na nowo i prawdę mówiąc nie wiem, co z tym wszystkim zrobię.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze