Jak zmierzyć toksyczność rodzica?
CEGŁA • dawno temuW moim domu model był taki: kobiety rządzą, w tym kierunku przynajmniej mama chciała i mnie wychować, ale się nie udało. Mam 20 lat. Kilka tygodni temu zamieszkałam ze swoim chłopakiem – wbrew woli mojej mamy. Mama nie akceptuje tego związku. Tatuś „na szczęście”, smutno mi tak mówić, ale cóż, już nie żyje i nie patrzy na nasze udry.
Kochana Cegło!
Mam 20 lat. Kilka tygodni temu zamieszkałam ze swoim chłopakiem (od podstawówki razem, z przerwami) – wbrew woli mojej mamy. Tatuś „na szczęście”, smutno mi tak mówić, ale cóż, już nie żyje i nie patrzy na nasze udry.
W moim domu model był taki: kobiety rządzą, zdaje mi się, że w tym kierunku przynajmniej mama chciała i mnie wychować, ale się nie udało. Rządzenie mamy polegało z grubsza na tym, że po przyjściu z urzędniczej posadki siadała na kanapie i malowała niewidoczne odpryski na paznokciach. Całą swoją pensję wydawała na osobiste przyjemności. Trzyosobową rodzinę utrzymywał tata, zalatany od rana do nocy. On również w naszym domu robił zakupy, naprawy, prał, sprzątał, gotował obiad na kolejny dzień (czasem do pierwszej, drugiej w nocy), wyprowadzał psa… Dopóki ja nie zaczęłam mu pomagać i w końcu jakoś podzieliśmy się obowiązkami na tyle sprawnie, żeby nie narażać się na uwagi i awantury ze strony mamy.
Nie wiem, czemu tata nie rozwiódł się z nią – bał się, że bez niego nie da rady? Pewnie to była taka chora, niepojęta dla mnie miłość, wzajemne uzależnienie… Swojego stosunku do mamy nie potrafię określić. Wiem na pewno, że jej nie lubię. I może trochę obwiniam za przedwczesne schorowanie taty. Ten człowiek żył i harował za co najmniej dwie osoby, a był sam jeden, więc cudów nie ma.
Mój chłopak Łukasz (przez czysty przypadek) ma coś z natury mojego ojca: zbyt wielką odpowiedzialność i opiekuńczość. Aktualnie przeniósł się ze studiów dziennych na zaoczne, by móc kontynuować dwie bardzo ciężkie, niewdzięczne prace: jest stróżem w budce na osiedlu zamkniętym oraz barmanem. Podjął tę decyzję, ponieważ pomaga siostrze rencistce i wdowie z dwojgiem dzieci (ich rodzice są raczej biedni). Ja nie chciałam odcinać kuponów od jego poświęceń, gdyż jestem młoda i póki co, zdrowa. Kiedy postanowiliśmy z Łukaszem zamieszkać ze sobą, było dla mnie oczywiste, że robię to samo co on: idę natychmiast do pracy. Niestety, moja matka, chociaż od dawna ciosała mi kołki na głowie z powodu braku pieniędzy, wpadła w histerię. Dla niej jestem chyba wciąż księżniczką na ziarnku grochu, która powinna studiować, bawić się po klubach i czekać na księcia. Tylko nie wiadomo, kto miałby mnie w tym błogim stadium utrzymywać…
Łukasz nauczył mnie wiele ważnych rzeczy o życiu – nie gadaniem, lecz działaniem. Patrząc na niego, jak wspaniale sobie radzi i myśli o innych, zapragnęłam sama wyjść spod klosza, spróbować coś osiągnąć na własną rękę i jeszcze się z kimś podzielić. Ten duch był we mnie od zawsze – przedtem dzięki tacie. Mama jednak robiła wszystko, by zniszczyć te cenne dla mnie więzi. Zazdrościła mi porozumienia z tatą, potem wielokrotnie torpedowała mój związek. Przez wiele lat czy miesięcy widywaliśmy się po kryjomu, bo moja matka traktowała Łukasza jak jakiegoś nieczystego pastucha, który nie zasługuje na stąpanie po jej dywanach.
Teraz nawet, mimo że widzi, jak ważni wciąż jesteśmy dla siebie i wszystko zmierza prostą drogą do powiedzenia sobie „tak” na zawsze – ona nie rezygnuje i zatruwa mi życie. Jest oburzona tym, że szukam pracy, bo mój mężczyzna nie jest w stanie mnie utrzymać na odpowiednim poziomie. Krytykuje Łukasza za to, że on pomaga swojej rodzinie! Przecież jej zdaniem powinien wszystko poświęcać mnie. I wygaduje te głupoty, a jednocześnie twierdzi, że w ogóle go nie akceptuje… Czasem przestaję rozumieć, o co jej chodzi – wiem jedno: taki rodzinny układzik jawi mi się jako koszmar na przyszłość. Matka byłaby pewnie nawet zdolna zrobić jakiś głupi happening na naszym ślubie, widzę to już oczami wyobraźni, a przecież nie mogę jej z takiej uroczystości wykluczyć… No wiem przecież, że rodziców się nie wybiera. Ale czy nie powinni być… mądrzejsi od nas?
Hannah
***
Kochana Hanno!
Wierzę, że nie lubisz mamy, tak jak czasami nie lubi się po prostu człowieka, niekoniecznie członka najbliższej rodziny, który nam dopiekł. Jesteś jednak zbyt młoda i uczuciowa, by kompletnie się od niej odciąć czy choćby spojrzeć na wszystko ze zdrowym dystansem — nie widzę zresztą takiej palącej potrzeby. Zwróć uwagę, że pomimo swych „imperatorskich” zapędów mama jest w gruncie rzeczy kompletnie bezradna wobec Twojej dorosłości i podejmowanych przez Ciebie decyzji. Ty już mimowolnie się od niej uniezależniłaś i zapisz to sobie na plus, a od razu poczujesz się w tej relacji lepiej, naprawdę. Zostałyście z tych czy innych powodów we dwie (bez taty) i nie warto moim zdaniem zaogniać waszego konfliktu aż tak, by wasza mini rodzina poszła w kompletną rozsypkę. Więcej tu zależy od Ciebie, bo to Ty zaczynasz własne życie i Ty nadasz kształt Waszym przyszłym stosunkom. Mama jest już osobą, że tak powiem, „zdefiniowaną”. Nie zmienisz jej całkowicie na swoją modłę, ale możesz sprawić, by zmiana układu sił między Wami przebiegła w miarę bezboleśnie.
Jak doskonale wiesz, Haniu, sielankowe małżeństwa z roześmianymi dziećmi można zobaczyć w filmach w telewizji publicznej o tzw. przyzwoitej porze. I bardzo fajnie, bo człowiek może się nawdychać idealistycznych wzorców i ma do czego aspirować. Gdyby jednak tak wyglądał świat, nie powstałoby wiele gałęzi psychologii, gabinety terapeutów by opustoszały, a z półek księgarskich znikłoby mnóstwo nigdy nie napisanych poradników i przede wszystkim — dzieł literatury pięknej. W realu bowiem trzeba wziąć poprawkę na to, że jesteśmy trochę bardziej skomplikowani i czasem po prostu musimy swoje odcierpieć, potrzebujemy pomocy, a z reguły dochodzimy przy tej okazji do wniosku, że od nadmiaru romantyzmu oraz perfekcji też może zemdlić, jest bowiem w tym wzorcu coś nieautentycznego.
Twoich rodziców określiłabym jako małżeństwo statystyczne – ze swoimi wzlotami i upadkami, ze starciem dwóch odmiennych natur i charakterów… Trwało aż do śmierci taty, ponieważ każde z nich czerpało z niego jakieś, powiedzmy umownie, korzyści. Odradzam Ci – dla spokoju ducha, Twojego i mamy – wysuwanie i pielęgnowanie zbyt daleko idących wniosków co do przyczyn choroby ojca, a tym bardziej – rozdrapywanie ran. Czasami warto zamknąć przeszłość w kapsule jednej solidnej rozmowy „rozrachunkowej” i zacząć w punkcie zero – choćby po to, by reszta życia była mniej toksyczna i stresująca. Pisząc „rozmowa”, nie mam na myśli bitwy, w której amunicją są wzajemne oskarżenia. Taki rachunek musicie sobie wkrótce zrobić wspólnie z mamą, ale na spokojnie. Wydaje mi się nawet, że nie będziecie potrzebowały mediatora.
I wreszcie Łukasz… Czuję, że związek z nim daje ci wielką moc. Może to, jaki jest, to wcale nie przypadek? Dzięki niemu możesz metaforycznie przedłużyć swoją miłość do ojca i pozytywne wspomnienia o nim? Fakt, że go podziwiasz i wspierasz, jak niegdyś tatę, nie stanowi w tym wypadku pułapki, lecz wspaniałe paliwo na resztę życia. Dzięki Łukaszowi na przykład masz pełną świadomość, że nie jesteś podobna do mamy i nie zamierzasz powielać jej błędów. Wynikały one zapewne z faktu, że ją też kiedyś ktoś wychował na taką a nie inną osobę: może zbyt rozpieszczoną i egoistyczną. Mama ma prawo pozostać do końca życia „księżniczką”, skoro dobrze się w tej skórze czuje – sama zobaczysz jednak, jak jej postawa będzie ewoluowała we względnej samotności, gdy dotrze do niej, że umknęłaś spod jej wpływu. Bo Twoja matka ma tylko dwie opcje: znaleźć sobie kolejnego księcia w miejsce taty, lub pogodzić się z faktem, że nie ma już kim rządzić. Jeśli jest inteligentna – dostosuje się do nowej sytuacji, zrozumie, że w ten sposób więcej zyska. A co może być dla niej ważniejszego niż porozumienie z jedyną córką, przychylność zięcia i w miarę harmonijne życie z gwarancją rozsądnego wsparcia z Waszej strony? Tego poczucia nie zabezpieczy jej żadne hobby.
Daj mamie czas i drobny kredyt zaufania. Jestem pewna, że docenia Łukasza, tak jak doceniała Twojego ojca – choć z Twojej strony wygląda to inaczej. Po prostu rób swoje i pozwól matce wreszcie dorosnąć, ale bez drastycznych posunięć… Umówmy się, że statystycznym rodzicom (którzy nie bili nas, nie poniżali, nie molestowali etc.) dajemy szansę, nie szkołę, OK?
Pozdrawiam Cię mocno i życzę wiele szczęścia.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze