Odbiło mi, bo jestem matką
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuWszyscy je znamy. Matki-kwoki. Uwielbiają poświęcać się dla dziecka. Przy okazji poświęcają też często męża, pracę i zainteresowania. Ich dziubdziuś to najsłodsze, najukochańsze i najmilsze stworzenie na świecie. A kto jest innego zdania, temu w nos. Otoczenie ich nienawidzi, choć przecież powinno podziwiać ten uroczy macierzyński obrazek. Czy warto tak żyć? I co zrobić, by nie zamienić się w Matkę Polkę?
Macierzyństwo bywa ucieczką przed życiem. Dziwnie to brzmi? Przecież urodzenie i wychowanie dzieci to dla wielu kobiet najważniejsza rzecz na świecie. I nie ma w tym nic złego. Źle jest, gdy kobieta rezygnuje ze wszystkiego innego. Gdy wmawia sobie, że nie może pracować, nie może chodzić na angielski, nie może poćwiczyć i przeczytać książki. Bo dziecko. Potem: bo dzieci. A potem: bo wnuki. I na koniec: nikt nie docenia mojego poświęcenia!
Olga, mama siedmioletniej Weroniki, rzuciła się w wir macierzyństwa z prawdziwą rozkoszą. Czekali z mężem po ślubie aż sześć lat. Przez cały ten czas Olga czytała o dzieciach, oglądała programy o dzieciach, przesiadywała na forach o dzieciach… Pracowała, ale wolny czas był podporządkowany przygotowaniu do roli matki. Była chyba najlepszą teoretyczką macierzyństwa nad Wisłą. Opowiada:
— Kiedy Weronika przyszła na świat, wszystko jej podporządkowaliśmy. Mówię w liczbie mnogiej, bo na początku także mąż podzielał moją obsesję. Przecież tyle czekaliśmy! Jacek wybierał ze mną ubranka, wózek, malował pokój dla dziecka. Potem chciał wstawać do Weroniki w nocy, przewijać i karmić. Ale przeszło mu, gdy zobaczył, że jego żona postanowiła zostać najlepszą matką na świecie i robić wszystko sama. Wydawało mi się, że tylko ja mogę dotykać córeczkę. On się nie zna, popsuje mi dziecko, albo wystraszy. Mąż wydał mi się jakiś… niepotrzebny. Niby go kochałam, ale czasem patrząc na niego zastanawiałam się, czego u licha ten facet chce? Miał przynosić pieniądze i zostawić nas w spokoju. Tylko ja i moje dziecko.
Chyba nie muszę mówić, że seksu nie było? Nawet dotknąć się nie dałam. Po co, przecież miałam już swoją córeczkę. Przez pierwsze miesiące mąż się nie skarżył. Czytał przecież ze mną te wszystkie poradniki dla rodziców i wiedział, jak zachowuje się organizm takiej „świeżej” matki. Czekał. Dwa miesiące, pół roku, rok… Na kanapie, bo ja z córką musiałyśmy spać razem. Kiedy to opowiadam, to sama się wstydzę, tak to głupio wygląda z perspektywy czasu. Do fryzjera nie chodziłam, książek nie czytałam. Po co?
Otrzeźwiła mnie moja mama. Zobaczyła, co się święci: że ze sobą nie rozmawiamy, a mąż siedzi w pracy do dwudziestej, bo boi się wrócić do domu. Powiedziała mi, że jest takie przysłowie: chcesz być dobrą matką dziecka, to bądź dobrą żoną dla jego ojca. I dodała, że jesteśmy o krok od rozwodu. To mnie otrzeźwiło. Postanowiłam to wszystko odkręcić, choć na początku było trudno. Zaczęłam zostawiać dziecko z mężem, sama wychodzić. Mama zgodziła się zostawać z dzieckiem, żebyśmy mogli raz w tygodniu razem gdzieś wyskoczyć. Postanowiłam z powrotem być kobietą. We wszystkich sferach. Mąż był wniebowzięty, a dziecku jakoś nic się nie stało. Dzisiaj Weronika ma świetny kontakt z ojcem. Gdybym w końcu nie zmądrzała, mogłaby mieć co najwyżej weekendowego tatusia.
Czy takie poświęcające się matki mogą liczyć chociaż na wdzięczność bezpośrednio zainteresowanych, czyli swoich dzieci? W większości przypadków wcale nie. Matki-kwoki osaczają, robią z dzieci niesamodzielne, bierne jednostki. Złe wspomnienia ze swojego dzieciństwa ma Julia, dziś już studentka:
— Jak ja zazdrościłam koleżankom, których matki coś robiły! Coś – w sensie cokolwiek poza domem. Nawet nie musiały pracować, byleby czasem wychodziły do kina, na jakąś wystawę. A moja matka żyła naszym życiem. Dosłownie. Każdą pałę roztrząsała, jakby się jakiś dramat stał, chociaż ogólnie uczyliśmy się dobrze. Każde kichnięcie to miało być zapalenie płuc. Łaziłam jak ta ofiara w szaliku prawie do maja, bo przecież mogłam zachorować. A byliśmy z braćmi zdrowi jak te konie. Może to głupio zabrzmi, ale czasami myślę, że ona lubiła, jak mieliśmy jakiś kłopot, kiedy mogła pokazać, jaka nam jest niezbędna… To chyba ocierało się o chorobę psychiczną, jakąś formę depresji.
Co z ojcem? Dzisiaj go trochę rozumiem, choć wtedy byłam wściekła. Miał różne panie. Już go tak nie winię – przecież każdy chce, żeby druga osoba poświęcała mu choć trochę uwagi. Te romanse pewnie mu to dawały. Matka wiedziała, ale to nie było chyba takie ważne. Do tej pory się nie rozwiedli, ojciec mimo wszystko nie chce jej zostawiać. Ale żyją obok siebie. A starszy brat i ja uciekliśmy najszybciej, jak się dało. Mama dzwoni czasem kilka razy dziennie, ale to i tak lepsze, niż mieszkanie z nią pod jednym dachem. Młodszy brat został, nie starczyło mu siły na bunt i wygląda na to, że zostanie dwudziestoletnią ofiarą losu.
Julia zapytana o to, czy czuje wobec matki wdzięczność, wybucha gorzkim śmiechem. Ma raczej pretensje, że matka przekazała jej złe wzorce:
— I co z tego, że się dla nas poświęciła? Przecież nikt tego od niej nie wymagał. Dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby miała swoje życie. Teraz sama się boję zostać matką. Wiem, że muszę się pilnować. Ale nie chcę wpaść w drugą skrajność i być wyrodna. A może mi też odbije i zamienię się w kwokę?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze