Niepełna, ale szczęśliwa
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuŚwiąteczne spotkania z bliższą i dalszą rodziną zainspirowały mnie do napisania o rodzinie. To nie będzie oda do związków homoseksualnych ani traktat o modelu rodziny propagowanym przez LPR. Rozmowa z moimi bohaterkami to dla mnie wskazówka, jak wychować dzieci na szczęśliwych dorosłych. Jeśli macie inne doświadczenia i spostrzeżenia, chętnie przeczytam. Wszystkim nam chodzi przecież o to samo - żeby być szczęśliwym.
Pamiętam pewną lekcję plastyki. Nauczycielka kazała narysować swoją rodzinę. Wszystkie dzieci rysowały domek, słoneczko, mamę, tatę i rodzeństwo, czasami pieska, babcię i dziadka. Jeden rysunek wprawił panią w zakłopotanie. Mała Beatka narysowała siebie trzymającą za ręce mamę i jej koleżankę. Zrobiła się z tego wielka afera, w konsekwencji której Beatka wyprowadziła się z mamą z miasta i przestała chodzić do naszej szkoły. Bardzo wstrząsnęła mną ta historia. Pytałam wtedy moich rodziców, czy rodzina to dziecko, tata i mama. Usłyszałam, że rodzina to miłość i poczucie bezpieczeństwa.
Joasia (30 lat, ilustrator, Warszawa):
— Wychowywałam się w pełnej rodzinie. Nikt się nie rozwiódł, nikt nie opuścił domu. Mieszkaliśmy w szeregowcu z podwórkiem i małym ogródkiem. Miałam siostrę, psa i dziadków, którzy od czasu do czasu się mną opiekowali. Słowem, idealna rodzinka. Niezupełnie. Tylko na zewnątrz tak wyglądało. Rodzice nigdy nie kłócili się przy nas, a na spotkaniach ze znajomymi lub podczas odwiedzin u krewnych wyglądali na szczęśliwą i zgodną parę. Ale tak nie było. Na wakacje jeździliśmy oddzielnie. Rodzice spali w jednym pokoju i na jednym łóżku, ale wielkim i z dwiema kołdrami. Celowo takie kupili, żeby ich ciała nie dotykały się nocą. Przynajmniej tak mi powiedziała po latach mama. Gdyby spali w oddzielnych pokojach, mogłybyśmy czuć się nieswojo, więc duże łóżko było rozwiązaniem, udawało, że nic złego się w tym domu nie dzieje.
Byliśmy przykładną rodziną. Grzeczne dzieci, rodzice, którzy na siebie nie krzyczą. Dom przepełniony szacunkiem. Wspólne śniadania, buziaczek, gdy wychodziłam do szkoły. Po latach zastanawiam się, czy nie wolałabym, gdyby się rozwiedli. Ten uporządkowany świat bez miłości rodziców był nie do zniesienia. Może nie odczuwałam tego w wieku przedszkolnym, ale od czwartej klasy szkoły podstawowej zaczęłam coś zauważać. Chłód w kontaktach między nimi napawał smutkiem. Dochodziło do takich sytuacji, że gdy siedziałyśmy z nimi w pokoju, zalegała cisza, nie wiedziałam, o czym mam mówić. Tak samo było, gdy jechaliśmy gdzieś we czwórkę samochodem. Ta cisza mnie dobijała. Ojciec chyba prowadził podwójne życie. To znikanie na noce… Myślę, że kogoś miał. Mama, z natury wesoła, czasem bez powodu robiła się smutna, zadumana. Chyba nigdy nie widziałam, żeby rodzice się przytulali, głośno śmiali, przekomarzali. Między nimi nie było żadnych uczuć, nawet nienawiści. Tylko obojętność.
Gdy obie z siostrą rozpoczęłyśmy studia w innym mieście, tata wyjechał do Belgii. Pracuje tam. Nie wyprowadził się, ale w domu bywa rzadko. Rodzice się nie rozwiedli, mimo że tata miał kiedyś wieloletni romans. Gdy kilka lat temu rozmawiałam z mamą o męczącej atmosferze w domu, patrzyła na mnie zdziwiona. Usłyszałam, że tak się starali, że robili wszystko, żebyśmy byli normalną rodziną. Nie było awantur, kłótni, na wszystko starczało pieniędzy, inwestowali w naszą przyszłość, edukację, rozwój osobowości. Poczułam się, jakbym była niewdzięczną córką. Zapytałam mamę, dlaczego się nie rozwiedli i nie związali z kimś, kto dałby im szczęście. Mama powiedziała, że robili to dla nas, żebyśmy dorastały w normalnej, a nie rozbitej rodzinie. Tata miał kogoś, ale spotykali się potajemnie, mama była w kimś zakochana, ale każde z nich zrezygnowało ze swojego szczęścia dla nas, dla utrzymania rodziny. Niestety w moich oczach była to hybryda, a nie rodzina. Gdzie ta normalność? Czy nie lepiej byłoby wieść szczęśliwe życie oddzielnie, niż udawać rodzinę w imię czegoś, pod publiczkę… Dlaczego rodzice uważają, że tak jest lepiej dla dzieci, czy sądzą, że dzieci niczego nie zauważają, że wolą widzieć swoich rodziców razem, ale nieszczęśliwych, zamkniętych w sobie i smutnych, niż oddzielnie, ale zadowolonych, tryskających energią, wesołych?
Mam trzydzieści lat, kompletnie niepoukładane życie uczuciowe i problemy ze współzawodnictwem w pracy. We wszystkich związkach poszukuję bezgranicznej miłości, dla przyszłego męża chcę być najważniejsza, a przez znajomych akceptowana i lubiana. Nie umiem odnaleźć się w towarzystwie osób, które uczestniczą w wyścigu szczurów i podkładają sobie świnie. Mam kłopoty z samooceną i rywalizacją. Mogłabym długo wymieniać. Moja młodsza o dwa lata siostra ma podobne problemy. To ona namówiła mnie, żebyśmy skorzystały z terapii. Leczę się z przerwami od dwóch lat. Trudno jest wyjść z poczucia winy, że ja i moja siostra jesteśmy przyczyną zmarnowanego życia rodziców.
Kaja (27 lat, pediatra, Katowice):
— Nie wiem, jak to jest mieć ojca, ale w moim dziecięcym życiu nie brakowało mi męskiej opieki. Miałam stado wujków, braci mojej mamy, którzy mnie rozpieszczali, cudownego dziadka, sąsiada „złotą rączkę”, który pomagał mamie wbijać gwoździe, ciepłego wychowawcę, kochanego nauczyciela matematyki, znajomych i przyjaciół mamy. Mogę nawet powiedzieć, że miałam dużo szczęścia. Mama dbała o to, żeby w moim życiu byli obecni inni, nie tylko ona, żebym mimo nienaturalnej rodziny składającej się tylko z mamy wyrosła na ludzi. Tak mi zawsze powtarzała. Zdarzały się sytuacje, że brakowało mi ojca, na przykład gdy ojcowie przychodzili do moich koleżanek na mecz drużynowy lub na wywiadówkę. Potem jednak tłumaczyłam sobie, że przynajmniej w moim domu nie ma kłótni, zdrad i nieporozumień między rodzicami.
Moja mama „wpadła”, mając 21 lat. To był ktoś, kogo kochała. Przestraszył się odpowiedzialności i wyjechał z kraju. Od tamtej pory się nie widzieli. Mama postanowiła mnie urodzić i stworzyć mi normalny dom. Nie było jej łatwo. Mieszkała w małym miasteczku, gdzie na pannę z dzieckiem patrzono jak na dziwkę, która puściła się z pierwszym lepszym, lub jak na ułomną, której czegoś brakuje i nikt jej nie chce. Na mnie też patrzyli, jakbym była skrzywdzona przez los, biedna, bo bez ojca. Nie wiem, jak to jest mieć ojca, ale wiem, że moje dzieciństwo bez niego było cudowne. Niczego mi nie brakowało, miałam tyle miłości, poczucia bezpieczeństwa, ile tylko zdołałam unieść. Dziadek, wujkowie i znajomi mamy robili wszystko, by tę ojcowską miłość zastąpić. Myślę, że im się udało.
Jestem silną osobą, mocno stojącą na ziemi. Nigdy nie miałam problemów z nauką, skończyłam studia podyplomowe, znam świetnie dwa języki obce, jestem wesoła, uśmiechnięta i lubiana w towarzystwie. Mam męża i czteromiesięczną córeczkę. Chcę zrobić wszystko, żeby była tak szczęśliwa jak ja. Nie mam pretensji do swego ojca, chciałabym go poznać i mu to powiedzieć. Jeśli żyje z poczuciem winy, powinien wiedzieć, że miałam cudowne dzieciństwo i wspaniałą rodzinę. Jeśli czuł, że nie sprosta obowiązkom ojca, może lepiej, że się usunął, bo uczestnicząc w czymś, czego nie chciał, mógłby zniszczyć życie mamy i moje. Wiem, jak ważna jest rodzina, wychowanie dziecka, macierzyństwo i rola rodziców. Sądzę, że moi rodzice pochopnie podjęli decyzję o współżyciu i skoro nie planowali dziecka, powinni się zabezpieczyć, ale stało się. Przyszłam na świat, a moja mama stworzyła mi najcudowniejszy dom. Nie ma reguły, co jest najlepsze: czy kiedy dziecko wychowuje się w pełnej, czy niepełnej, rozbitej czy udawanej rodzinie. Najważniejsze jest nie to, ile osób tworzy rodzinę, ale czy jest w niej miłość. Tylko z miłości i właściwego wychowania wyrastają szczęśliwi dorośli. To trudne, ale da się zrobić.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze