Sekret szczęśliwych związków tkwi w różnicach?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKrążę od mieszkania do loftu, z pubu dryfuję ku restauracji w poszukiwaniu zakochanych par. Pytam, jak ze sobą wytrzymują. Naprawdę jestem ciekawy, chcę wiedzieć. Moje życie osobiste to dymiące zgliszcza. Wokoło rozpadają się długoletnie pary, niesie się szelest papierów rozwodowych. Chcę poznać sekret tych, którym się udało.
Sokrates, wielki filozof starożytny miał bardzo szczególny sposób spędzania wolnego czasu. Całymi dniami łaził po Atenach – brzydki, pogarbiony, z nosem jak kartofel – i zaczepiał przechodniów, zadając trudne pytania. Czy jesteś mądrym człowiekiem? Jak osiągnąć szczęście? Czym jest dobro? Jak zdefiniować sprawiedliwość? I tak dalej. Gdy zagadany, miast uciec, udzielał odpowiedzi, Sokrates zadawał kolejne pytanie, związane z tym, co usłyszał. W ten sposób udowadniał kretynizm swego rozmówcy. Dopiąwszy swego, ruszał na poszukiwanie kolejnego frajera.
Grecy odwdzięczyli się filozofowi skazując go na śmierć, co prowadzi do wniosku, że ludzie wybaczą nam wszystko, poza ośmieszeniem. Poza tym Sokrates musiał być okropnym człowiekiem: upierdliwym, złośliwym, ślepym na uczucia innych. Dziś oskarżono by go o mobbing i wysłano do terapeuty. A jednak, wizja filozofa kręcącego się po ateńskim placu ma wiele uroku.
Sam postępuję podobnie. Krążę od mieszkania do loftu, z pubu dryfuję ku restauracji w poszukiwaniu zakochanych par. Pytam, jak ze sobą wytrzymują. Naprawdę jestem ciekawy, chcę wiedzieć. Moje życie osobiste to dymiące zgliszcza. Wokoło rozpadają się długoletnie pary, niesie się szelest papierów rozwodowych. Chcę poznać sekret tych, którym się udało.
Przypadek pierwszy, dwoje bezdzietnych czterdziestolatków. On pracuje w korporacji, bynajmniej nie na stanowisku szeregowym. Ona jest redaktorką w wydawnictwie. Nie musi tam pracować, mąż zarabia dosyć, ale chyba lubi przebywać wśród książek. Wiodą spokojne życie przedstawicieli wyższej klasy średniej. Co wieczór wypijają wino, butelka za pięćdziesiąt złotych i oglądają seriale na HBO. W weekendy odwiedzają bądź przyjmują znajomych i grają w gry planszowe. Raz do roku wybierają się na drogie wakacje. Do Chile, do Indii, do Pernambuko. Ona jest hałaśliwa, dynamiczna i rozpaczliwie łaknie akceptacji. On – borsuk w okularach, przyklejony do tabletu. Zadaję wiadome pytanie. Jak udało się przetrwać wam te dwadzieścia lat?
— Bardzo się lubimy.
Przypadek drugi, małżeństwo przed sześćdziesiątką, dorosły syn. On jest profesorkiem na uniwersytecie (wykłada leśnictwo, towaroznawstwo czy coś takiego), ona uczyła polskiego w ogólniaku, teraz na emeryturze. Widać, że dla męża zrezygnowała z kariery. Niemniej, jest pewna siebie, zadowolona, trochę zasadnicza. On – cichy, stłamszony, rwie się do wódeczki. Mieszkają na dwóch pokojach. Teraz im się polepszyło, ale przez lata musieli liczyć każdy grosz. Na wakacje jeżdżą najwyżej do sanatorium. Nie chodzą do kina ani do restauracji. Wieczory spędzają oddzielnie. Ona ogląda telewizję, on – filmy na komputerze. Jak wytrwaliście ze sobą, moi mili?
— Po ślubie ustaliliśmy, że uprawiamy seks we wtorki, czwartki i soboty. Trzymamy się tego niezależnie od atmosfery w domu i napięć między nami. Trwa to już prawie czterdzieści lat.
Przypadek trzeci. Ona dorabia sobie w radiu, on wykonuje rzadki i popłatny zawód rentiera. Ona koło trzydziestki, on starszy o pięć, może siedem lat. Wykształceni, sympatyczni. Jemu gęba się nie zamyka, ona starannie dobiera każde słowo. Siedzę w przestronnej kuchni ich ogromnego mieszkania, jem mule i piję białe wino a wokoło roją się dzieci. Nie wiem, ile dokładnie ich jest. Pewno z milion. Ganiają wokół stołu. Mniejsze wpełzają mamie i tacie na kolana, większe wieszają się u szyi. Pełzają po ścianach i suficie. Z głębi mieszkania dochodzi tupot małych stóp, brzmią śmiechy, płacze i krzyki. Nienawidzę dzieci i nie potrafię tego ukryć. Gospodarz polewa mi wina. Gospodyni nie pije, gdyż jest w kolejnej ciąży.
— Wytrwaliśmy razem, bo Bóg nas wspiera i nam błogosławi.
Wypiłem swoje, bachory posnęły. Musiałem wracać do domu, wydawałoby się bez odpowiedzi. Trzy różne związki. Trzy odmienne recepty na wytrwanie. Aż nagle zrozumiałem. Rozwiązanie było przed moim nosem, tylko nie potrafiłem go dostrzec.
Ponury biznesmen i wylewna redaktorka. Naukowiec i kobieta, która zrezygnowała z własnych ambicji w tym zakresie. Przedsiębiorca i pani domu. Ludzie tak różni od siebie, jak to tylko możliwe. Dzielą ich zainteresowania, temperamenty, sposoby spędzania wolnego czasu (poza jednym przypadkiem), stosunek do używek i tak dalej. Łączy tylko jedno. Są razem.
Większość moich znajomych poszukiwała partnerów o podobnych charakterach i zainteresowaniach. Wbrew pozorom nie jest to trudne. Zresztą, przeciętna kobieta posiada cudowną cechę przejmowania zainteresowań mężczyzny, którego pragnie zdobyć. Dzieje się to bez koniunktury, poza świadomością, tak po prostu.
W ten sposób powstają piękne, jak to mówią, dobrane pary, będące ozdobą każdego towarzystwa. Jak oni do siebie pasują! Tak pięknie na nich popatrzeć! Wszyscy myślą, że tych dwoje wytrwa ze sobą do grobowej deski. Mija pięć lat i jest po sprawie. Dlaczego? Bo byli nazbyt do siebie podobni.
Przecież ja sam nie jestem w stanie ze sobą wytrzymać. Męczy mnie własna nieznośność, a potem jestem jeszcze umęczony własnym umęczeniem. Nie potrzebuję, by ktoś utwierdzał mnie we własnych zainteresowaniach, lecz życzę sobie poznać jakieś inne, cudze pasje. Nie muszę ich podzielać, pragnę jedynie zrozumieć o cóż w nich chodzi.
Bo w życiu chodzi o to, by iść razem, patrząc w różnych kierunkach.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze