Za dużo świąt
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuCzy miewacie czasem dość świętowania? Czy zdarza się wam tęsknić za pracą i codziennym zwykłym jedzeniem? Mnie się właśnie zdarzyło. Dopadła mnie świąteczne zmęczenie i nijak nie chce mnie puścić. Ja już nie chcę gości, ciasta, czekolady i sałatek. Marzy mi się chleb razowy popijany gorzką herbatą i lektura książki. Już nawet mogę robić tabelki dla szefa i setny raz to samo tłumaczyć dociekliwemu klientowi, bylebym tylko nie musiała wstawiać zmywarki po kolejnych gościach i parzyć kolejnej waniliowej kawy.
Ja nie wiem, jak to się dzieje, że co roku święta odbywają się w naszym domu. Przecież po każdym Bożym Narodzeniu obiecuję sobie, że to już ostatni raz. A potem jest jak zwykle. Czyli u nas. Niby mieszkamy po środku między siostrą męża a moimi rodzicami, teściowie też mają do nas najbliżej, ale przecież odległość nie jest jedynym powodem?
No dobrze, niech będzie, że u nas jest najwięcej miejsca. Zmieszczą się babcie, kuzynki, ich dzieci, a nawet ich zwierzaki. Nawet przenocować wszyscy mogą. Czemu nie? Pralka wypierze kolejną porcję poszewek i prześcieradeł, a ja potem mogę robić za magiel. W końcu to tylko raz w roku.
Raz w roku, ale za to w długiej serii. No bo najpierw są przygotowania. Zjeżdżają na pomoc babcie ze skrzyniami ciastek, kiszonej kapusty i grzybów. Zaczyna się całodobowa walka o zapełnienie lodówki. Lodówka bardzo szybko przegrywa i do zawodów staje garaż, który zostaje zamieniony na tymczasową spiżarnię. Po chwili i on nie daje rady i ostatecznie zawsze okazuje się, że nie ma gdzie ustawiać ciast. Dobrze, że w naszej sypialni jest chłodek. Co roku przed wigilią śpimy więc wśród serników i pierników. Sen długi nie jest, bo 24 grudnia trzeba znów przygotowywać najważniejszy wieczór w roku. Człowiek chciałby pójść na spacer lub polepić bałwana, albo w ostateczności pochodzić po kałużach, ale się nie da. Ktoś przecież musi zapanować nad dziećmi, żeby nie wyżarły wszystkich pierniczków. Ktoś musi zdobywać brakujące krzesła i rozkładać materace dla tych, którzy zostaną na noc.
Kiedy przychodzi wigilijny wieczór, należy jeszcze dopilnować, aby sąsiad przebrany za mikołaja nie podszedł za blisko okna, bo mógłby zostać rozpoznany przez dzieci. Co byłoby oczywistą katastrofą.
Po krótkiej biesiadzie, bo przecież „kto to wszystko ma zjeść” należy pochować resztki świątecznego jadła we wszystkich tymczasowych spiżarniach, ugnieść w workach na śmieci stosy świątecznego papieru i wstawić kolejną zmywarkę. W międzyczasie można odśpiewać kilka kolęd i rozpakować swój prezent.
Kiedy już wszyscy goście znajdą swoje łóżka i wydany zostanie ostatni ręcznik, można się położyć z mocnym postanowieniem szybkiej regeneracji sił. Rano przecież trzeba zająć się znoszeniem świątecznych półmisków z garażu i sypialni, wydawaniem kolejnych pachnących kaw (u was zawsze jest taka dobra) i wyciąganiem kieliszków do wina, nalewek i innych trunków.
W programie pierwszego dnia świąt jest też spacer. Najmłodsze dziecko zaśnie na chwilę i będzie można w tym czasie zaplanować, jak usadzić gości przy wczesnym obiedzie, który przeciągnie się do późnej kolacji.
Potem już tylko zmywarka, ręczniki i kolejny dzień świętowania.
W drugi dzień świąt teoretycznie mogłabym się cieszyć, że większość spraw organizacyjnych już poza mną. Niestety. Mój syn postanowił urodzić się 27 grudnia. Znaczy to tyle, że mamy trzy dni świąt i kinderbal. Tradycyjnie już wieczorem przed jego urodzinami zajmuję się robieniem tortu, na który dzieciaki zazwyczaj nie mają ochoty, ale na czymś trzeba świeczki postawić.
Potem od rana zaczyna się układanie zagadek, robienie dekoracji i zabezpieczanie mienia przed najazdem nieletnich. Samych urodzin zazwyczaj nie pamiętam. Podwyższony poziom adrenaliny zamienia mnie w klauna zabawiacza, fotografa reportażystę i pogotowie ratunkowe w jednym. Dolewam soku, odprowadzam rzygających popcornem do toalety, uwieczniam zdmuchiwanie świeczek i wycieram rozlane koktajle mleczne.
Po kilku godzinach i kolejnym zapełnieniu zmywarki po raz pierwszy wzdycham z ulgą. Do następnych świąt rok. Pewnie przez dwanaście miesięcy zmęczenie minie i święta jak co roku będą u nas. Bo jakże by inaczej.
A tymczasem minęła sylwestrowa noc. Znajomi chcieli do nas wpaść. U nas jest tak miło. Powiedzieliśmy, że nas nie będzie.
To częściowa prawda. Na białej sali odsypialiśmy święta. Kupiliśmy nawet zatyczki do uszu, żeby nie słyszeć fajerwerków.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze