Krasnoludek typu fallicznego
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuJak mnie czasem weźmie dołek i sobie siadam owinięta w kocyk z Andersenem i Grimmami na dodatek, to nie żebym chciała jakoś wrócić do dzieciństwa, bo niespecjalnie, tylko mam jakiś regres i muszę się trochę poduczyć życia najwyraźniej, tak jak się uczyłam przerabiając Kopciuszka na bardziej dramatycznego, żeby sobie z czymś tam poradzić.
Siadłyśmy raz, proszę Państwa, z koleżanką przy winie i siedziałyśmy tak chyba z siedem godzin, racząc się opowieściami z dzieciństwa, strasznymi, śmiesznymi, wzruszającymi oraz wszelkimi takimi. No to mi się przypomniało, jak zorganizowałam, mając lat dziesięć, teatrzyk podwórkowy, w którym była scena (wydeptane z trawnika kółko), garderoba (parawan z kartonowych pudeł), a przede wszystkim liczne spektakle, odbywające się regularnie i za pieniądze, które się przeznaczało na zakup kolejnych kolorowych szmat na kostiumy, albo na zatrudnienie (sic!) brata koleżanki, który studiował na AWF-ie, żeby nas nauczył robić szpagat, gwiazdę oraz stać na rękach, bo aktor powinien być wszechstronnie ruchowo wykształcony, no nie?
Jako organizator, dyrektor, menadżer i co tam jeszcze teatrzyku podwórkowego, obsadzałam się regularnie i bezczelnie w rolach głównych dramatycznych. Komediowe mnie nie interesowały. Dramaty, które wystawialiśmy, to były na przykład “Straszne dzieje dziewczynki zwanej Kopciuszkiem”, albo “Prześladowana Królewna Śnieżka” i jakby Państwa dziwiły te tytuły, to ja od razu nadmieniam, że je bezlitośnie z oryginału — tak samo jak treść — przerabiałam, żeby były jeszcze bardziej dramatyczne. Dotąd mam zeszycik z notatkami.
Wspominając zatem przy winku podwórkowy teatrzyk, aby tym bardziej unaocznić koleżance, co też takiego było tam grane, wstałam i zaśpiewałam tak zwaną Pieśń Kopciuszka, autorstwa własnego, śpiewaną na melodię “Misia Koralgola”, która wbiła mi się w mózg tak głęboko, że ją dotąd pamiętam. Wbiła mi się pewnie dlatego, że była jeszcze bardziej dramatyczna niż same “Straszne dzieje dziewczynki zwanej Kopciuszkiem”. Zaczynała się od słów: “Ach, królewiczu miły, dobre myśli cię zgubiły”, a potem była znacznie bardziej tragiczna, zapewniam Państwa. Wściekle tragiczna.
Koleżanka patrzyła na mnie, a oczy jej się czegoś coraz bardziej powiększały i ja sobie najpierw pomyślałam, że ona patrzy tak na mnie niby z uznaniem dla mego nieposkromionego talentu, który mi kazał w wieku lat dziesięciu napisać tak zwaną Pieśń Kopciuszka, ale potem okazało się, że niespecjalnie, bo jak skończyłam, to ona chwilę milczała, oczy miała ogromniaste, naprawdę, a potem wyszeptała: Ale miałaś jazdę.
Ups.
Po czym pobiegła szybciutko do pokoju, gdzie posiada pokaźną bibliotekę z zakresu psychologii, socjologii, psychoanalityki oraz takich różnych (fajnie mieć taką koleżankę, nie?) i przyniosła mi Bettelheima “Cudowne i pożyteczne — o znaczeniach i wartościach baśni”. Baśni, czyli nie tych fiu-bździu ułagodzonych disnejowskich historyjek, tylko baśni Grimmów, Perraulta, Andersena, tych strasznych na pozór i okrutnych, co tam rodzice porzucają dzieci, smoki pożerają narzeczonych i takie tam.
Z Bettelheima dowiedziałam się o fazie edypalnej Królewny Śnieżki, oralnej Jasia i Małgosi oraz śmiertelnym zafascynowaniu płcią Czerwonego Kapturka. Czytałam sobie i — no Państwo rozumiecie — chwilami troszkę rechotałam, no bo jeśli “wilk nie pożera Czerwonego Kapturka natychmiast, gdy ją spotyka na drodze, gdyż pragnie najpierw znaleźć się z nią w łóżku”, to o tym dorośli opowiadają sobie kawały i dla dorosłego człowieka to jest trochę zabawne, a dziecko dostrzega w takiej bajce podteksty, o których my — bo już dorośli i trochę głupi — mówimy sobie z przymrużeniem oka, że to tak na niby.
To jak sobie teraz pomyślę, co się czyta dzieciom, albo co one w telewizji oglądają, to mnie bierze strach nad przyszłością polskiej Służby Zdrowia, w sensie tej gałęzi zajmującej się problemami z głową, czyli duszą. No bo — że tu wytoczę taką swoją prywatną teorię — na przykład skąd w Stanach Zjednoczonych każdy jeden biega do jakiegoś psychoanalityka? Że niby taka moda?
A co powiecie na to, że Disney, nadając siedmiu krasnoludkom osobne imiona i charaktery, odebrał im symbol falliczny?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze