Puchar z wielbłądem
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuMam swoje zdanie o „synkach mamusi’, którzy nie potrafią podjąć życia na własny rachunek, czy to ekonomiczny, czy psychologiczny. Ale Ty też jesteś mało stanowcza. Sprzeciwiasz się, ale w końcu i tak wiadomo, że ulegniesz. Próby sprzeciwu poniewczasie, takie jak teraz, z nagła zaostrzają sytuację, bo wszyscy wokół są przyzwyczajeni do bezkarnego wchodzenia Ci na głowę. Nie rozumieją, co Ci nagle „odbiło”.
Droga Margolu!
Pewnie będę powielała problem powszechnie znany, ale cóż — takie jest życie. Chodzi o teściów, męża, moich rodziców, mnie… czyli „codzienność”.W skrócie opowiem swoją historię, może banalną, a może nie. Zależy, kto i jak na to spojrzy.
Po ślubie zostałam niejako „szantażem” ze strony męża i jego rodziców przekonana do zamieszkania z nimi. Nie chciałam, oj, bardzo nie chciałam. Tak bardzo, że zaraz po weselu, kiedy powinnam być najszczęśliwszą kobietą pod słońcem, pół godziny spędziłam w łazience, płacząc. Wiedziałam, że teściowa będzie „ustawiać” męża, wtrącać się w nasze sprawy i kierować nami, bo uważała, że ma do tego prawo. W końcu mieliśmy mieszkać pod jednym dachem. Ona obiecywała, że nie będzie, ale niestety — skończyło się na słowach. Przez ponad pół roku za pośrednictwem męża próbowała mnie „wychowywać” na swój użytek (za mało pijesz na imprezach, jesteś za cicha, za dużo wody zużywasz, robisz wszystko nie tak jak ja itp.).
Niestety należę do osób cierpliwych do czasu. Kiedyś jedna kropelka przelała czarę i postawiłam weto. Nie muszę chyba pisać, że zaczęła się gehenna, a jedynym miejscem, gdzie odpoczywałam psychicznie, była praca. Zaczęłam brać dodatkowe zajęcia, specjalnie robiłam wszystko dwa razy wolniej, żeby tylko nie iść do domu na wyznaczoną 17.10 (bo o tej porze teściowa czekała z obiadkiem nie tyle na mnie, ile na syneczka). Nie daj Boże się spóźnić. Oczywiście moje nadgodziny szeroko komentowała, a nawet chciała dzwonić do mojego przełożonego, żeby mu powiedzieć, co o tym myśli. Stanowczo zabroniłam, wręcz się wściekłam, bo zaczęła moim zdaniem przeciągać strunę. Miałam dość.
Od początku mówiłam, że to zły pomysł mieszkać z rodzicami męża (ich córka z zięciem też uciekli po kilku miesiącach od nadopiekuńczej mamusi i wrzeszczącego ojca). Mąż nie chciał (za przyczyną matki) mieszkać u moich rodziców. Myślała, że mu krzywda się stanie, jak na 17.10 obiadu nie będzie (moi rodzice są dużo młodsi i pracują, też ściągają do domu po 17, więc logiczne, że nikt nie czekałby z parującym talerzem o 17.10). Zresztą to cała historia.
Przemyślałam wszystko i postawiłam warunek, że albo się wynosimy na stancję, albo kredyt i na swoje, inaczej ja pakuję walizki i czy komuś się to podoba, czy nie — wyprowadzam się. Dla teściowej to byłaby ogromna zniewaga przed sąsiadami. Jakże to — synowa uciekła? Więc wzięła synka na spytki i powiedziała, że jak już, to oni pomogą kupić mieszkanie. Znowu moje weto — wiedziałam, że jak pomogą, to znowu będą rościć sobie prawa do naszego życia. Oczywiście przegłosowano mnie, a ja, kochająca swojego męża katoliczka, poszłam za nim.
Niestety spokój był pozorny, bo średnio 3–4 razy na popołudnie ktoś pukał. Nie można było dosłownie w gaciach po domu łazić, bo nie znało się dnia ani godziny. Ale milczałam, pomogli, pożyczyli na długi termin spłaty dużo gotówki. Przy pomocy moich rodziców jakoś urządziliśmy to „nasze” mieszkanie. Wydawałoby się — sielanka. Otóż nie. Mąż dalej był ustawiany, jak wychowywać żonę, jak poskromić kogoś, kto nie poddaje się rządzeniu, kto chce mieć własne zdanie i nawet ma odwagę je wypowiedzieć. Tyle że za każdym razem, gdy je wypowiadałam, była karczemna awantura: jaka to ja niewdzięczna i jaka niewychowana.
Mało tego — moim staruszkom też się dostało za źle wychowaną córkę. Tak, bo jak teściowa nie mogła z jednej strony, to szukała pogłosu u nich. A że oni powiedzieli, że wtrącać się nie mają zamiaru, bo problemy powinniśmy rozwiązywać między sobą — to stali się źli. I okazało się, że ich pomoc dla nas nie istnieje. Zaczęło się gadanie, jakiego to ja mam ojca, a jaką matkę, a ja tym bardziej jaka jestem zła. Pół miasta znało jej tragiczną historię, a ja stałam się wrogiem rodziny męża.
Parę lat minęło, pozornie wywalczyłam sobie to, że nikt nam się nie wtrąca. Niby nie ma już kłótni, mąż jej cacy dla mnie, bo tak jakby matki przestał słuchać. Nawet zdarza się, że jak ma inne zdanie od niej, to powie głośno i się nie boi. Ale to pozory. Bo ciągle znajdzie się szpara, w którą matka męża coś wciśnie, najczęściej swój wścibski nos. Oczywiście ja jestem nadal złą synową, która mimo wielu lat w rodzinie „coś nie może się do nich przekonać”. Hmm, czy to naprawdę ja jestem całkiem temu winna? Wydaje mi się, że rodzina męża skutecznie mi utrudnia to przekonywanie się do nich.
W czym problem? W tym, że ja ciągle mam wrażenie, że robię coś źle, że popełniałam błędy. Mój mąż nie ma szacunku dla moich rodziców (co mnie boli, bo oni naprawdę nic złego nie zrobili, nie wtrącali się, bo uważali, że nie powinni o to nieproszeni), jego rodzice również, co nie raz i nie dwa ja odczuwam. Teściowa potrafi rzucić kąśliwą uwagę pod adresem mojego ojca czy matki. Ja najczęściej udaję, że nie słyszałam, potem w kącie gdzieś popłaczę. Mój mąż akurat w tej kwestii nic nie robi, ani broni, ani atakuje. Wie, że to mnie rani, ale nie robi nic, by to zmienić. Mam wrażenie, że tak jak został kiedyś (na początku naszej wspólnej drogi) ukierunkowany przez rodzicieli, tak brnie dalej.
A ja głupia (tak, głupia!) milczę, godząc się na takie traktowanie również mnie. Nie wypominam mężowi, że jego rodzice mnie ranią takim zachowaniem, staram się nie poruszać w ogóle tematu rodziców. Ale teraz nie wiem, czy to dobrze. Czy przyzwalać na taki brak szacunku i traktowanie ich, a w tym i mnie — jak kogoś gorszego? Czy zrobiłam wszystko dobrze od początku? Może za bardzo się starałam o neutralność naszego małżeństwa? A może jednak za mało asertywności wykazałam? Biję się z tymi myślami, nie wiedząc, gdzie JA popełniłam błąd. A może to nie tylko moja wina? Proszę Cię, Margolu, o zimny prysznic albo terapię wstrząsową, bo chyba przestałam sobie radzić z tym problemem.
Po prostu Mężatka
***
Droga „po prostu Mężatko”,
Ustalmy jedno: na pochyłe drzewo każda koza skacze. Jeśli milczysz w odpowiedzi na rozmaite niesprawiedliwości, to tym samym „uprawomocniasz” teściów do wygłaszania tych przykrych rzeczy.
Skarżysz się, że Twój mąż nie szanuje Twoich rodziców. Cóż, kochać ich nie musi, ale szanować powinien… Z tym że jeśli wyszedł z domu tak pełnego jadu, to cudów trudno się po nim spodziewać. Myślę jednak, że powinnaś powiedzieć mu, spokojnie i bez awantur, że Cię to boli. Że dla dobra sprawy obydwoje powinniście nawzajem postarać się przynajmniej nie ranić się nawzajem złym stosunkiem do osób drugiej stronie najbliższych. Bo z drugiej strony, Ty również nie szanujesz jego rodziców… abstrahując oczywiście od powodów tej niechęci. Może być tak, że on również widzi powody dla swojego złego stosunku do Twojej rodziny, a Ty ich nie zauważasz, co często jest naturalne – własnych rodziców długo idealizujemy. Tyle, jeśli chodzi o sprawę stosunku mąż — rodzice. A jeśli chodzi o teściów…
Napisałaś: „Nie wypominam mężowi, że jego rodzice mnie ranią takim zachowaniem, staram się nie poruszać w ogóle tematu rodziców.” Mężatko, niby dlaczego miałabyś jemu wypominać coś, co tak naprawdę jego nie dotyczy? To przecież jego rodzice zachowują się niewłaściwie, nie on. Możesz powiedzieć mu co najwyżej, że liczysz na wsparcie w zwalczaniu tych kąśliwych uwag, że powie echem za Tobą, iż również sobie nie życzy, żeby teściowie sprawiali Ci przykrość, ale główna rola należy tu do Ciebie. To w Ciebie uderzają te celnie wymierzone uwagi (nieprzypadkowe, jak sądzę), a teściowa najwyraźniej lubi, gdy jest Ci przykro.
Możesz próbować zawalczyć o swój spokój, niewykluczone, że będziesz musiała w pewnym momencie zawiesić stosunki z teściami na kołku i przestać ich odwiedzać. Niby dlaczego, w imię czego masz znosić te przykrości? Trzeba postarać się jak najszybciej to rozwiązać. Nie chcę straszyć, ale wydaje mi się, że kiedy urodzi się dziecko, zacznie się wyścig babć, napędzany przez teściową, która prawdopodobnie będzie robiła wszystko, żeby umniejszyć rolę Twojej mamy w życiu wnuka. Taki oto małoduszny typ wyziera z Twojego obrazka…
Weto wobec takich zachowań trzeba stawiać dużo wcześniej. Nie wówczas, gdy kropelka przelewa czarę, tylko wtedy, gdy pierwsza spada na dno pucharu. Ty za późno zaczęłaś się sprzeciwiać, psując tym dobre samopoczucie teściowej, która mogła dotąd swobodnie pociągać za sznurki. Twój mąż nie wykazywał w tej sytuacji jeszcze zbyt wiele dojrzałości, potulnie godząc się na pomysły mamy i bezwolnie miotając się między dwiema kobietami. To też może być duży problem… I to jedyne miejsce, w którym można upatrywać Twoich błędów.
Wszystko jednak idzie ku lepszemu. Zyskujesz wsparcie swojego męża – i nad tym nadal trzeba delikatnie pracować. Nie możesz okazywać mu niechęci do jego rodziców, bo to dla niego tak samo przykre jak dla Ciebie jego brak szacunku dla Twoich. Możliwe zresztą, że jest on niejako odpowiedzią na Twój stosunek do teściów. To drażliwa sprawa, ale krok po kroku, bez awantur (każdą dyskusję można przerwać, proponując powrót do niej, gdy opadną emocje) musicie obgadać wzajemne stosunki z rodzinami. Obydwoje jasno powinniście umieć wyrazić, na czym Wam zależy, czego pragnęlibyście w stosunkach z nimi.
Myślę, że jeśli obydwoje będziecie chcieli rozwiązać tę trudną dla Ciebie (a przypuszczam, że dla obu stron) sytuację, to się uda. Mężowi najwyraźniej zależy na Tobie i Twoim samopoczuciu, więc sprawa ma duże szanse powodzenia. Musi dojrzale zobaczyć, że rodzice i on to już osobne byty, że rodzice – zarówno jego, jak i Twoi, bo i Ty musisz na to spojrzeć obiektywnie – mogą mieć swoje przywary, popełniać błędy i trzeba umieć wobec tego zachować dystans, nie przyjmując krytycznej uwagi pod adresem rodziców jako głębokiej krytyki samego siebie. I nie odbierając czyjegoś braku entuzjazmu do kontaktów z rodzicami jako braku własnej atrakcyjności w jego oczach…
Nade wszystko – rozmawiaj z mężem. Małymi dawkami, nie codziennie, bo zwariujecie – ale poukładajcie sobie wiadomości o tym, co lubicie, czego nie, co jest przykre i czego należy unikać. W domu teściów zacznij się bronić, bo potulne milczenie nie tylko nie daje Ci świętego spokoju, ale jeszcze zachęca ich do coraz to nowych przykrości. Masz prawo nie wysłuchiwać takich uwag, a jeśli tego nie uszanują, trudno.
Mam też wrażenie, że trochę za bardzo zależy Ci na tym, żeby wszyscy Cię lubili i mówili o Tobie dobrze. Tak nie będzie nigdy, im szybciej się z tym pogodzisz i nabierzesz dystansu do cudzych opinii, tym lepiej. Opinia jest czymś zupełnie zewnętrznym, a nie wypływającym wyłącznie z Twojego zachowania. Czasem, jak w tym przypadku, kształtują ją ludzie mający własne cele lub jakiś konkretny interes w kształtowaniu jej na swoją modłę, poniżając (lub wywyższając) osobę, o której mówią.
Oglądasz wieczorne dzienniki? Widzisz, jak obrzuca się błotem każdego, kto stanie na drodze Jedynie Słusznej? Przyjrzyj się światu w ten sposób i nabierz dystansu. Teściowie Cię nie pokochają, bo może po prostu nie potrafią, a pół miasta wie o Waszych kłopotach, ale co sobie myśli, to jego. Tego też nie będziesz wiedziała. Szkoda czasu i życia na przekonywanie otoczenia, że nie jest się wielbłądem. Jeśli widzą wielbłąda, znaczy, że mają kłopot ze wzrokiem. I niech sobie to leczą we własnym zakresie.
Więcej odwagi i więcej wiary w siebie. Przestaniesz się doszukiwać skaz na swym charakterze, zyskasz jasne spojrzenie o właściwej ostrości na sprawy, które Cię gnębią, i znajdziesz salomonowe rozwiązania codzienności. Tylko znajdź siebie w sobie.
Pozdrawiam,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze