„Czerwony rower”, Antonina Kozłowska
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZakompleksiona nastolatka, śniąca o miłości i lataniu, zadręczona przez trzy koleżanki. Tato jednej okazuje się ubekiem, mama pije na umór i wygrywa Chopina między kolejnymi szklankami. Inna wymyśla sobie wspaniałego ojca-marynarza, wstydząc się, że ten prawdziwy poszedł w świat i o niej zapomniał. Otrzymujemy portret prowincjonalnej rzeczywistości, pełnej pięknych marzeń i małych brudów, zdolnych wszelkie marzenia zniweczyć.
Na ostatnich stronach Czerwonego roweru jedna z bohaterek przywołuje serial Gotowe na wszystko: Jak widzę te twoje koleżanki, to przychodzą mi na myśl te żony… wiesz, z tego serialu, co to wszyscy mieszkają na ładnym osiedlu, a w każdym domku jest jakiś trup w szafie. Rzeczony trup, w wypadku tej powieści, to brzydka, zakompleksiona nastolatka, śniąca o miłości i lataniu, zadręczona, właściwie przypadkiem, przez trzy koleżanki. W sensie metaforycznym, trupów znajdziemy więcej: tato jednej dziewczyny okazuje się ubekiem, mama pije na umór i wygrywa Chopina między kolejnymi szklankami, inna znów wymyśla sobie wspaniałego ojca-marynarza, wstydząc się, że ten prawdziwy poszedł w świat i o niej zapomniał. Otrzymujemy portret prowincjonalnej rzeczywistości, pełnej pięknych marzeń i małych brudów, zdolnych wszelkie marzenia zniweczyć.
Na prostą intrygę o zazdrości i śmierci, Antonina Kozłowska nawleka subtelną i senną historię dorastania. Dostajemy te ulotne momenty, kiedy dziewczyna staje się kobietą, a przynajmniej przeczuwa możliwość takiego wydarzenia. Na jej twarzy pojawia się makijaż, o który trzeba stoczyć batalie z rodzicami, z uszu zaczynają zwisać źle dobrane kolczyki, na palcach błyszczą kolorowe tipsy. Pojawia się nowa, dzika sfera, czyli seks, zderzony z dziecinnym jeszcze lękiem, surową opinią starszych i nauką Kościoła. Można się pocałować, czy nie można? A jeśli można, to co jeszcze? W efekcie inicjacja seksualna staje się wydarzeniem na miarę lądowania UFO w ogródku, a dziewice spoglądają na doświadczoną koleżankę z mieszaniną pogardy i podziwu. Jest też alkohol, pity ukradkiem na tzw. prywatkach, gdzie butelki wina stawia się za meblami, żeby rodzice ich nie dostrzegli.
Ten obraz rozpala uczucia i wyobraźnię – co, dopowiedzmy sobie od razu, nie byłoby możliwe bez talentu pisarskiego Kozłowskiej. Naturalnym odruchem jest powrót do własnej nastoletniości i konfrontowania własnych doświadczeń z przedstawionymi przez autorkę. Tu mogę co najwyżej się zdziwić, wychodzi bowiem, że męskie dojrzewanie jest raczej skokiem, pozbawionym tylu emocjonalnych wahań. Rodzi się też myśl, że dorastanie jest raczej przykre i niesprawiedliwe. Nastolatek bierze ze świata dorosłych wszystko co nieprzyjemne, na przykład konieczność odpowiadania za swoje czyny i „myślenia o swojej przyszłości”, zaś wszelkie dorosłe radości (seks, używki) pozostają zakazane i należy je wydzierać. Na koniec lektury czytelnikowi może się włączyć syndrom staruszka: akcja powieści rozgrywa się w latach osiemdziesiątych, obserwujemy podchody do wina, papierosa oraz seksu, tymczasem, dzisiejsza młodzież dostaje to samo bez wysiłku i w pakiecie, niczym zestaw śniadaniowy z McDonalda.
Dobra książka zawsze posiada wartość dodaną – w innym wypadku nie byłaby właśnie dobrą książką. Czerwony rower, prócz atrakcyjności fabularnej i trafnych obserwacji społecznych, stanowi wehikuł w przeszłość, zapis zaginionego świata. Ostatnia dekada Polski Ludowej wywołuje zespół skojarzeń, który dawno przeniknął do podkultury, czyli ZOMO z Urbanem i Jaruzelskim, manifestacje i kolejki po cukier. Kozłowska marginalizuje te wątki, koncentrując się na przedstawieniu najbliższej rzeczywistości nastolatek. Ta jest okruchem kolorowego Zachodu: muzyką Iggy’ego Popa, Madonny trzaskającej w magnetofonie Kasprzak, plakatem Shakin' Stevensa nad łóżkiem, wycinkami z niemieckiego Bravo, wreszcie, pielgrzymką na miejsce święte, na bazar, gdzie można znaleźć odpryski z lepszego świata na zachód od Odry.
Piszę te słowa powodowany czytelniczą troską, nie chciałbym bowiem, żeby Czerwony rower przepadł wśród innych tytułów. Powieść nie ma za wiele z syntetycznej formuły bestsellera, do arcydzieła też jej daleko, ale właśnie takich: porządnych, wciągających, napisanych sercem książek najbardziej brakuje.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze