"Diamentowa karoca", Borys Akunin
ANNA MARIA GIDYŃSKA • dawno temuW którym momencie seria staje się czysto komercyjnym przedsięwzięciem? Ile książek o przygodach tego samego bohatera trzeba napisać, żeby przemienić się w rutyniarza? Ile uproszczeń czyni książkę niewiarygodną? Ile erudycyjnych wtrętów zmienia beletrystykę w popis autora? Te i inne pytania zadawałam sobie, czytając najnowszą książkę – czy raczej dwie (tom I – Łowca ważek, tom II – Między wierszami) – Borysa Akunina, człowieka, który odrodził współczesny kryminał i stworzył bohatera na miarę Sherlocka Holmesa.
Nie będę kryła – Erast Fandorin szybko stał się moją ulubioną postacią z kryminałów, prześcigając wszystkich dotychczasowych faworytów, a dogodna regularność ukazywania się kolejnych części jego przygód była i jest dla mnie wielce przyjemna. Kiedy tylko dowiedziałam się o wydaniu „Diamentowej karocy”, ucieszyłam się niezmiernie – wszystkie poprzednie części czytałam już, z racji sugestywnych opisów oraz niezwykłego klimatu, co najmniej po cztery razy. Dobrze byłoby zająć się lekturą czegoś nowego, nieznanego.
Akcja tomu pierwszego “Diamentowej karocy”, o podtytule „Łowca ważek”, umiejscowiona jest w roku 1905, w którym wybuchła wojna rosyjsko-japońska, która jak wiemy z historii, przyspieszyła upadek caratu. W książce problemem strony rosyjskiej nie są zmagania frontowe – w każdym razie akcja się tam nie przenosi. Poznajemy natomiast tajemniczego sztabskapitana Rybnikowa, który niezupełnie jest tym, za kogo się podaje. Nie zdradzę wiele pisząc, że jest on tajemniczym sabotażystą, którego usiłuje zdemaskować – wyjątkowo nieudolnie i z dużym opóźnieniem – Fandorin, przywrócony do łask w Rosji wskutek śmiertelnego zejścia jego głównego wroga. Nie zepsuję też nikomu przyjemności z lektury, ujawniając, że sabotażysta ma japońskie korzenie, a jego talenty jednoznacznie kojarzą się z tymi, którymi szczycą się wojownicy ninja. Z takim przeciwnikiem Fandorinowi trudno się będzie uporać – ale, jako superbohater, zrobi to w końcu. Cała ta książka byłaby tylko kolejnym hymnem pochwalnym na cześć talentów umysłu oraz mięśni boskiego Erasta, gdyby nie jedna, powtarzalna, niepokojąca czynność, jaką ów tajemniczy ninja wykonuje.
Skończywszy lekturę niegrubej części pierwszej, zabrałam się za tom drugi, całkiem opasły. Co ciekawe, opisane w nim wydarzenia poprzedzają te z tomu pierwszego, zamiast – jak każe logika i chronologia – następować po nich. Jeszcze ciekawsze jest jednak to, że – po raz pierwszy od początku swoich przygód – Fandorin ewidentnie nie daje sobie rady i jest wodzony za nos. Przez kogo? Nie zamierzam Wam tego zdradzać. Niemniej jednak, drugi etap dojrzewania superdetektywa, w połączeniu z poznawaniem osobliwej japońskiej mentalności i filozofii życia, jest fascynujący. Podwójnie, jeśli Japonia jest dla Was krajem choć w części tak fascynującym, jak dla autora książki, było nie było, japonisty.
Kolejnym smaczkiem dla wielbicieli serii będzie opis pierwszego spotkania Erasta z Masą, swoim wiernym sługą. Jak się okazuje, dwaj panowie poznali się w wyjątkowych okolicznościach, a rosyjski dyplomata początkowo wcale nie był zachwycony towarzystwem krępego Japończyka. Recenzję zaczęłam pytaniami – i tak samo zamierzam ją zakończyć. Czym jest Diamentowa Karoca? Kto nauczył Erasta sztuk walki oraz sztuczek wojowników ninja (tak, tak)? Jak wygląda lojalność w wykonaniu japońskim? Co łączy „Między wierszami” z tak odległym w czasie i przestrzeni „Łowcą ważek”?
Pytania blakną
W srebrnym świetle
Zrozumienia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze