I temu właśnie ma służyć Savages, ekranizacja głośnej powieści Dona Winslowa. Bohaterami są botanik Ben (Taylor-Johnson) i były komandos, Chon (Kitsch). Łączy ich przyjaźń, wspólny biznes (przynosząca krociowe zyski uprawa najlepszej na świecie marihuany) i wspólna ukochana, O (Lively). Żyją jak w bajce: namiętny trójkąt, słoneczna Kalifornia, ekskluzywne rezydencje, drogie auta, nieustająca zabawa. Bezpieczeństwo zapewnia im skorumpowany agent DEA, Dennis (Travolta). Wszystko do czasu, kiedy na scenę wkracza szefowa meksykańskiego kartelu, Elena (Hayek) i jej zaufany zabójca, Lado (znakomity Del Toro).
Stone klei tu ze sobą doskonale znane (a nawet nieco już wytarte) klisze. Tarantinowski humor, Rodriguezowskie latino, brutalna przemoc wzięta w ironiczny nawias, narkotyczna ballada o współczesnych odpowiednikach Bonnie i Clyde’a. Z wielowątkową narracją, zakłóceniami chronologii, podwójnym zakończeniem, galerią ekscentrycznych postaci itd. Wszystko to widzieliśmy już po wielokroć (choćby w niedawnym come backu Mela Gibsona). Savages ratuje jedynie mistrzowskie rzemiosło Stone’a. Bo chociaż historia jest prosta i miałka, została doskonale opowiedziana. Ciągłe zmiany tempa akcji, kapitalne, psychodeliczne zdjęcia, bezbłędny montaż, świetnie dobrana muzyka: Savages to prawdziwy majstersztyk efektownej narracji. Oczywista bzdura, która mimo wszystko przyciąga uwagę, zapewnia solidną rozrywkę, a nawet wciąga. Stąd trudno o jednoznaczny werdykt. Z jednej strony jest to najlepszy film Stone’a od czasu Męskiej gry z 1999 roku. Z drugiej: nie sposób uznać go za prawdziwy powrót do formy. I nie chodzi tu nawet o płaskie postaci głównych bohaterów, kiepskie aktorstwo Kitscha, Taylora-Johnsona i Lively (w zamian dostajemy brawurowe kreacje Travolty, Hayek i Del Toro). Można wybaczyć dziury w logice scenariusza, zbędne (czy może po prostu nieudolne) próby przemycenia typowo Stone’owskiej propagandy. Problem tkwi gdzie indziej: brakuje tu charyzmy, nieuchwytnej magii kina. Brawury i drapieżności, którymi żywią się tego typu historie. W efekcie Savages to przyzwoite, świetnie zrealizowane kino sensacyjne. Tyle, że pozbawione emocji, kompletnie nieangażujące. Masa ładnych obrazków, które z przyjemnością obejrzycie, ale zapomnicie o nich kwadrans po wyjściu z kina. Gdyby za kamerą stał ktoś inny… Ale Stone’owi trudno to wybaczyć.