„Bóle fantomowe”, Thomas Enger
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuEnger jest pisarzem o dość archaicznych, zarazem bardzo filmowych pomysłach. Uprawia literaturę groszową w najlepszym sensie tego słowa i czyni wszystko, aby czytelnik pożerał kolejne strony. Jednocześnie dba, aby nie urazić jego inteligencji. Energetyczny styl, pełen zdań trafionych w punkt, oszczędnych porównań i dialogów przypominających zapasy.
Bóle fantomowe odczuwamy w miejscu utraconych kończyn. Coś czego nie ma, sprawia nam cierpienie. Gdyby, tak na przykład, wskutek klepania w klawiaturę, odpadły mi dłonie, mógłbym czuć to i owo w bezpowrotnie zaprzepaszczonych palcach. No i nie mógłbym napisać o wielce udanej powieści Thomasa Engera.
U Engera chodzi o coś trochę innego. Na pogrzebie jednego z bohaterów, wdowa mówi, że wraz z tą śmiercią utraciła także część siebie. A jednak ta utracona część boli.
Henning Juul, nieustępliwy dziennikarz o poparzonej twarzy mógłby powiedzieć o tym to i owo. Kilka lat wcześniej w pożarze stracił syna. Okoliczności wypadku pozostają niejasne, Juul liczy, że zdoła dotrzeć do prawdy. Nieoczekiwanie, zgłasza się do niego niejaki Tore Pulli, były bandzior odsiadujący wyrok za zbrodnię, której nie popełnił. Proponuje Juulowi jasny układ: ty pomożesz mnie, a ja pomogę tobie. Dziennikarz musi zdobyć dowody niewinności więźnia, a ten w zamian powie mu, dlaczego zginął jego syn. Trudno, co robić. Juul odważnie maszeruje w głąb norweskiego półświatka. Zwraca uwagę na niewielką, niezależną siłownię skupiająca tzw. karków, chętnych do brudnej roboty oraz Aasgard, klub uciech z wystrojem zainspirowanym mitologią Wikingów.
Operator kamery, Thorlief Berden również nie ma lekko. Ktoś grozi, że zabije mu żonę, jeśli on, Thorlief, nie odda przysługi szantażystom. Prawdopodobne chodzi o zamordowanie Tore Pulli podczas wywiadu telewizyjnego. W ten sposób, niczego nieświadomy kamerzysta może pokrzyżować plany Juula i oddalić go od poznania prawdy.
Przesadzone? Z pewnością. Fajowe? Jak najbardziej. Wydaje się, że Thomas Enger jest pisarzem o dość archaicznych, zarazem bardzo filmowych pomysłach. Roi się u niego od muskularnych mężczyzn łamiących sobie wszystkie części ciała, obecność śmiertelnie trującej żaby żyjącej gdzieś tam w Ameryce Południowej jest subtelnym ukłonem w stronę Conan Doyle’a, a wyjaśnienie całej intrygi jest tak skomplikowane, że wydawca powinien dołączać do książki ołówek i kołonotatnik. Wreszcie, sam Juul, naznaczony śmiercią, ze stygmatem na twarzy wydaje się podprowadzony z jakieś mitycznej rzeczywistości, jakby wypadł centaurowi spod ogona.
Słowem, rzeczywistość tak nie wygląda. Nie ma takich morderców, kulturystów, detektywów, takiej Norwegii także nie ma. No ale co z tego? Enger uprawia literaturę groszową w najlepszym sensie tego słowa (nie jest to przecież pojęcie wartościujące) i czyni wszystko, aby czytelnik pożerał kolejne strony. Jednocześnie dba, aby nie urazić jego inteligencji. Balansowanie na tej granicy naprawdę jest sztuką. Dorzućmy do tego energetyczny styl, pełen zdań trafionych w punkt, oszczędnych porównań i dialogów przypominających zapasy, a obraz tego, czym są Bóle fantomowe, będzie pełen.
Warto wspomnieć o wartości, jaką jest postęp. Pierwsza powieść o przygodach poparzonego Jula miała swój urok, ale nosiła wiele cech debiutu. Autor się napinał, szarżował, próbował pokazać wszystko co ma najlepszego i intensywnie zasłaniał braki. Przypominał nieco kulturystę o rozbudowanej górze i patyczkowatych nóżkach, który, chcąc je ukryć, zakłada spodnie z krokiem w kolanach. Teraz się dorzeźbił, zadbał o proporcje, słowem – dojrzał. Bardzo dobrze. Takiej literatury groszowej potrzebują Polacy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze