„Uwodziciel”, Declan Donnellan, Nick Ormerod
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuZ jednej strony otwarcie nawiązuje do szlachetnych wzorców, wręcz cytuje produkcje takie jak Niebezpieczne związki Frearsa, Valmont Formana, czy Wiek niewinności Scorsese. Z drugiej: w roli głównej obsadzono wampirycznego idola nastolatek; gwiazdę Sagi: Zmierzch, wielokrotnego laureata Złotych Malin i Teen Choice, a więc aktorsko słabiutkiego Roberta Pattinsona. Szkoda, bo pewien potencjał w Uwodzicielu tkwił.
Dziwaczne połączenie. Bo z jednej strony Uwodziciel otwarcie nawiązuje do szlachetnych wzorców, wręcz cytuje produkcje takie jak Niebezpieczne związki Frearsa, Valmont Formana, czy Wiek niewinności Scorsese. Z drugiej: w roli głównej obsadzono tu wampirycznego idola nastolatek; gwiazdę Sagi: Zmierzch, wielokrotnego laureata Złotych Malin i Teen Choice, a więc aktorsko słabiutkiego Roberta Pattinsona. Czy twórcy naprawdę wierzyli, że podoła on nie tylko realiom epoki, ale przede wszystkim duetom m.in. z Umą Thurman i Kristin Scott Thomas? Prawdopodobnie nie wierzyli, chodziło jedynie o zysk. A szkoda, bo pewien potencjał w Uwodzicielu tkwił.
Film jest luźną adaptacją klasycznego romansu Guya De Maupassanta. Koniec XIX w. do Paryża, po ukończonej służbie w Algierii, wraca młody żołnierz, Georges Duroy (Pattinson). Biedny, bez grosza przy duszy, bez dachu nad głową snuje się po ulicach metropolii. Ale, że akcja musi się rozwijać, niebawem spotyka kompana z dawnych lat, obecnie redaktora prestiżowej gazety, Charlesa Forestiera (kapitalnie odmieniony gwiazdor brytyjskich seriali, m.in. Life on Mars Philip Glenister). Zaproszony na kolację przystojny Duroy wzbudza zachwyt zgromadzonych w salonach Forestierów pań. I tak zaczyna się jego wielka kariera. Czy występować będzie w charakterze dziennikarza, czy polityka, czy biznesmena wszędzie pomogą mu koneksje wpływowych żon, z którymi (jak nietrudno się domyśleć) młody wojak romansował będzie nad wyraz chętnie.
Gdyby spuścić litościwą zasłonę milczenia na kreację Pattinsona byłoby za co Uwodziciela chwalić. Początek jest autentycznie wciągający. Od pierwszych scen mocne wrażenie robią starannie odtworzone realia epoki. Można nie tylko nacieszyć oczy wspaniałymi kostiumami, sprytnie wykorzystano tu także naturalne wnętrza, twórcy pozwolili sobie nawet na odrobinę naturalizmu (Pattinson straszy niekiedy przetłuszczoną czupryną, sceny łóżkowe przypominają nam jak świeżym w gruncie rzeczy wynalazkiem jest np. depilacja itd.). Ale wszystko to są jedynie dekoracje i dodatki. A tym, co w Uwodzicielu najlepsze okazują się być kreacje wyśmienitych aktorek. Wyraźnie obsadzona w kontraście do wspomnianych, kultowych Niebezpiecznych związków Uma Thurman tym razem odgrywa rolę bliską pamiętnej Markizie De Merteuil (Glen Close). Jest twarda, inteligentna, kiedy trzeba cyniczna, pomimo upływu lat wciąż piękna: to ona będzie tu rozdawać karty, konstruować intrygi… Thurman radzi sobie z tym znakomicie. Niewinny (ale już z lekka dekadencki) urok wnosi Christina Ricci. Pewne wątpliwości może budzić kreacja chyba najzdolniejszej tu Kristin Scott Thomas. Nie z jej winy zresztą: zwyczajnie przypadła jej w udziale słabo napisana rola. Ale nawet z niej Thomas umie wycisnąć chwile prawdziwej ekranowej magii.
Co z tego skoro zawiedli panowie? W pierwszym rzędzie oczywiście Pattinson: sztywny, drewniany, pozbawiony techniki aktorskiej nie jest w stanie udźwignąć całej palety emocji, jakie przypisał swemu bohaterowi Maupassant. Wychodzi mu głównie niezamierzony komizm; wszechobecny, gdy Pattinson zaczyna grać mimiką wampira Edwarda (szczerzy nieobecne tym razem kły itd.) Ale nie popisali się także reżyserowie, zastrzeżenia można mieć także do scenariusza. Całość jest dziwnie niezdecydowana, twórcy wyraźnie próbowali pogodzić potrzeby fanek Edwarda i wielbicieli wspomnianych na wstępie klasycznych pozycji. W efekcie namiętności są tu dziwnie chłodne, intrygi jakby nie dość perfidne, piekło zazdrości niezbyt w sumie bolesne. Dwuznaczny, penetrujący mroczne strony ludzkiej natury oryginał Maupassanta przycięto tu na potrzeby kina z może niekoniecznie budującym, ale do przesady czytelnym morałem. Co gorsza brakuje chemii pomiędzy amantem, a jego kolejnymi wybrakami i tu oczywiście wraca temat Pattinsona, który zwyczajnie nie umie obronić granej przez siebie postaci.
W efekcie po intrygującym otwarciu dostajemy kolejny (który to już?) dowód na słuszność nieśmiertelnej zasady: kto chce zadowolić wszystkich, zwykle nie zadowala nikogo. Bo dla nastoletnich fanek Edwarda-Pattinsona będzie to propozycja jednak nieco zbyt ambitna. Dla zwolenników Niebezpiecznych związków czy Wieku niewinności zbyt ludyczna i zanadto uproszczona. Są tu oczywiście urodziwe obrazki, równie urodziwe panie, przystojni panowie… ale obiektywnie dobrego kina w tym niestety nie ma.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze