"Więźniowie. Ekwador, kokaina i…", Tomasz Morawski
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuTemat świetny, ale wszystko co znajduje się w książce odpowiada przeciętnym wyobrażeniom o warunkach życia w ekwadorskim więzieniu. Nie dowiadujemy się niczego nowego: jest tam źle, panuje bezprawie, można kupić broń, narkotyki, więźniów segreguje się ze względu na stan posiadania. Nawet te informacje, podane we właściwy sposób, wywołałyby efekt piorunujący, tymczasem Morawski konstruuje suche zdania, zmienia narratorów, a próbując wczuć się w rolę człowieka z marginesu ponosi klęskę. Nawet pisząc o przemytnikach narkotyków nie może uwierzyć, że są ludzie po prostu źli.
Istnieją książki samograje, które muszą się udać, choćby pisał je analfabeta, orangutan lub nawet Władysław Machejek (kto dziś pamięta, czym był machejkizm, tak pięknie zdefiniowany przez Barańczaka?). Bez większego ryzyka można pisać, na przykład, o okultyzmie w Trzeciej Rzeszy, czasach Heliogabala, orgiach u Stalina, albo machnąć fabularyzowaną historię prezerwatywy. Do kategorii samograju przynależy większość opowieści więziennych – nieprzypadkowo, filmy w rodzaju Zielonej mili, Skazanych na Shawshank lub Prison Break odnoszą sukces większy, niż na to by zasługiwały, zwyczajnie, ludzie lubią oglądać ciupę z innej perspektywy niż osadzeni. W tym sensie Tomasz Morawski pisząc Więźniów dokonał sztuki niemożliwej.
O więzieniu da się pisać na trzy sposoby: żeby było ciekawie, wesoło lub wstrząsająco. Niewiele wiem o więziennych komediach, wiem za to, że można napisać tak, by było i ciekawie, i wstrząsająco, tymczasem, Morawski zawodzi na dwóch poziomach. Sam temat jest świetny, ale wszystko co znajduje się w książeczce odpowiada przeciętnym wyobrażeniom o warunkach życia w ekwadorskim pudle, nie dowiadujemy się niczego nowego: otóż jest tam źle, panuje bezprawie, można kupić broń, narkotyki, więźniów segreguje się ze względu na stan posiadania i generalnie lepiej garować gdziekolwiek indziej, tylko nie tam. Nawet te informacje, podane we właściwy sposób, wywołałyby efekt piorunujący, tymczasem Morawski konstruuje suche zdania, zmienia narratorów, zaś próbując wczuć się w rolę człowieka z marginesu ponosi całkowitą klęskę: jego przemytnik narkotyków to w gruncie rzeczy, uroczy facet, któremu nie wyszło, ludzi z podobną umysłowością kochają matki wszystkich dziewczyn, takich zaprasza się na niedzielny obiad, a nie do więzienia.
Do tego, nad Więźniami unosi się duch Cejrowskiego (cokolwiek by o nim nie sądzić, autora przynajmniej znakomitego), prywatnie kumpla Tomasza Morawskiego, który w jakimś zamroczeniu – zapewne – doradził koledze, by skopiował rozwiązania znane z takiego Rio Anakonda. Niestety, wydawca podpatrzył metodę i nieudolnie skopiował, w konsekwencji czego na kolejnych kartkach mnożą się zdjęcia, sprawiające wrażenie, że chcą zwiać z kadru, czcionka zmienia się tak, że można dostać oczopląsu, a co większe banały wydrukowano w ramce, trudno stwierdzić po co.
Zarazem, mam jakiś rodzaj zgryzu, pastwiąc się nad tą cienką książeczką. Nie ulega wątpliwości, że Tomasz Morawski jest człowiekiem nie tylko porządnym, lecz po prostu dobrym, żywo zainteresowany pomocą Polakom, którym podwinęła się noga (w końcu to konsul honorowy w Ekwadorze). Mógłbym nic o nim nie wiedzieć, nawet nie czytać komplementów pod jego adresem, wydrukowanych na czwartej stronie okładki, wystarczy lektura jednej strony Więźniów. Nawet pisząc o przemytnikach narkotyków lub zwykłych zbirach, Morawski ma w sobie ciepło, więcej, tyle miodu, że na ul by starczyło, zwyczajnie nie może uwierzyć, że są ludzie po prostu źli – są tylko tacy, co im w życiu nie wyszło. Być może nawet ja, jako recenzent nie mam prawa oceniać pisaniny tego człowieka, któremu tylu ludzi tak wiele zawdzięcza, trudno jednak – Morawski popełnił książkę i ją recenzuję.
Być może odpowiedź dlaczego nie wyszło, znajduje się na stronach samych Więźniów – otóż, to co dzieje się w więzieniu, zostaje w więzieniu i stąd, opowieść Morawskiego zawiera głównie prawdy obiegowe.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze