Ale nie potrafi. Po sympatycznym otwarciu Skradzione pocałunki dosłownie rozłażą się w szwach. Autorka gubi się we własnych pomysłach, jest niekonsekwentna, co i raz porzuca ciekawie zarysowany wątek, by zainicjować inny, nie tak już interesujący. Drażnić może też co najwyżej szkicowy rysunek głównej bohaterki i wyraźny brak pomysłu na zakończenie całej historii. W efekcie Skradzione pocałunki to niespełniona obietnica: z początku barwne, ekscentryczne, z czasem stają się (na swój sposób ciekawym, chociaż z pewnością niezamierzonym) studium bezradności twórcy. I nie jest to eksperyment, raczej niezdarność przypominająca etiudy świeżo upieczonych studentów. Dziwne to porównanie względem obrazu doświadczonej reżyserki o dość bogatej filmografii, ale nie poradzę: są tu pojedyncze, udane sceny, jest oplatające wszystko sympatyczne ciepełko, ale rażącej ciągłym niezdecydowaniem całości to niestety nie ratuje.
„Przerwane pocałunki”, Roberta Torre
Włoska reżyserka zaczyna efektownie, ciekawie zarysowuje tło, pełnymi garściami czerpie z kina wielkich ekscentryków, takich jak np. Almodovar czy Fellini. Jest barwnie, hałaśliwie, z fanaberią. Przyciąga uwagę celowo przejaskrawiony obraz małomiasteczkowej społeczności, cieszą zabawne portrety postaci kobiecych.
Rafał Błaszczak