„Obsesja”, Steve Shill
DOROTA SMELA • dawno temuThriller o seksualnych obsesjach z Beyonce Knowles w roli głównej. Pruderyjny, konserwatywny i szowinistyczny. Kino pod każdym względem wtórne, odtwórcze i bazujące na prostych uprzedzeniach. Kobiety są tu przedstawione jako archetypiczne samice, które pozorują karierę zawodową po to, by usidlić faceta. Stek bzdur motywowanych tanią psychologią, której niestety aktorstwo nie jest w stanie wyretuszować. Przeciętnie zagrana, bez budżetu i bez pazura, Obsesja to typowe kino klasy C - fałszywe, frustrujące i niespełniające swoich obietnic.
Thriller o seksualnych obsesjach z Beyonce Knowles w roli głównej — brzmi na tyle chwytliwe, by zwabić do kin masowego widza, i jednocześnie na tyle nieciekawie, by zniechęcić tzw. publiczność poszukującą. Najzabawniejsze jest jednak to, że w tym wypadku pozory mylą. Prawda jest bowiem jeszcze gorsza: tego, kto zbłądzi do sali kinowej, czekają frustracje i męki niespełnionych oczekiwań.
Film otwiera scena, w której grana przez Beyonce bohaterka zamierza oddać się na dywanie muskularnemu macho. Ale seksu będzie tu tyle co w dobranocce. Fantazja rozwiewa się błyskawicznie, a rzeczywistość zostaje skorygowana: okazuje się, że Sharon to kura domowa, która musi opiekować się małym dzieckiem, a macho to jej mąż, który spieszy się do pracy. Jako człowiek sukcesu Derek ma w pracy do dyspozycji kilka sekretarek. Jedną z nich jest nowa w firmie Lisa, próbująca za wszelką cenę zdobyć jego sympatię, podrzucająca prezenty i odgadująca życzenia przełożonego. Ta gorliwość w połączeniu z atrakcyjną prezencją pracowniczki na chwilę zbijają przykładnego męża z pantałyku. Widz zaczyna mieć nadzieję, że obiecane sekscesy zrealizują się w high-techowych dekoracjach biura. Zwłaszcza że Lisa ewidentnie zdradza objawy tytułowej obsesji. Kiedy Derek postanawia trzymać się zasad BHP, jej reakcje stają się dzikie i niebezpieczne…
Ostrzegam jednak tych, którzy wybierając się do kina, liczą na rozrywkę w stylu blaxploitation czy soft porno. Otóż dzisiaj tytuły komercyjne kręci się w USA tak, by dostać kategorię PG-13 — a to oznacza, że w scenach łóżkowych bohaterowie śpią jak zabici, ich nagość kończy się na głębokim dekolcie, a najbardziej rozerotyzowana scena polega np. na damskim dżudo i dyndaniu na żyrandolu.
Motyw molestowania seksualnego mężczyzn przez kobiety jest w Hollywood wyeksploatowany i kojarzy się z twarzą Michaela Douglasa, który stoczył walkę o życie z szaloną Glenn Close w Fatalnym zauroczeniu, a potem opędzał przed Demi Moore w W sieci. Przy produkcyjniaku, jakim jest Obsesja, zwłaszcza pierwszy z nich to dziś klasyk kina. Trudno uwierzyć, że 20 lat później amerykański thriller erotyczny może być równie pruderyjny, konserwatywny i szowinistyczny. Komuś mogłoby się wydawać, że z odwrócenia ról i zamiany kolorów skóry wyjdzie tu coś przewrotnego. Otóż nie wyszło. To kino pod każdym względem wtórne, odtwórcze i bazujące na prostych uprzedzeniach. Kobiety są tu przedstawione jako archetypiczne samice, które pozorują karierę zawodową po to, by usidlić faceta. Nic nowatorskiego nie wynika także z faktu, że seksualna domina pochodzi z rasy białej kaukaskiej, a jej ofiarą jest Murzyn. Obydwoje są wyraźnie wybrakowani: jej brakuje hamulców, on ma ich zbyt wiele.
Nawet biorąc pod uwagę silny dyktat społecznych norm i politycznej poprawności, trudno sobie wyobrazić, by mężczyzna o statusie Dereka mógł być w podobnej sytuacji równie pasywny czy wręcz otępiały. Słowem, dostajemy tu stek bzdur motywowanych tanią psychologią, której niestety aktorstwo nie jest w stanie wyretuszować. Przeciętnie zagrana, bez budżetu i bez pazura, Obsesja to typowe kino klasy C — fałszywe, frustrujące i niespełniające swoich obietnic.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze