Z punktu widzenia recenzenta tak. A nawet gorzej, bo po oszałamiającym sukcesie Kac Vegas Todd Phillips mógł sobie pozwolić dosłownie na wszystko. Jednocześnie był świadomy, jak ostrej zostanie poddany ocenie. A Phillips całą sprawę najzwyczajniej olał. Bo sequel zawsze posiłkuje się pomysłami głośnego poprzednika, zawsze powtarza pewne zagrania, a nawet całe sytuacje. Ale tak ordynarnego wykorzystania owej zasady jak w przypadku Kac Vegas w Bangkoku jak dotąd nie widziałem. Phillips po prostu drugi raz z rzędu zrealizował dokładnie ten sam scenariusz. Scena po scenie. Żart po żarcie. Wynotujcie sobie kolejne wydarzenia z pierwszego Kaca i dostaniecie w ten sposób precyzyjne streszczenie Kaca drugiego. Bezczelność z jaką Philips odciął się od wymogu zaprezentowania chociaż jednego nowego pomysłu, naprawdę przechodzi ludzkie pojęcie. I jednocześnie odbiera sens całej narracji. Bo Kac Vegas miał jedną zaletę. Permanentnie zaskakiwał. Jego tajska odsłona nie zaoferuje wam ani jednego zaskoczenia. Co wydarzyło się np. w 50 minucie jedynki obejrzycie też i w 50 minucie dwójki. Naprawdę: nie przesadzam.
Wszystkie ciurkiem skopiowane pomysły spróbowano tu jedynie zaostrzyć. I tak na co dzień boleśnie ugrzeczniony stomatolog w jedynce lądował w łóżku prostytutki, w dwójce ląduje w łóżku męskiej prostytutki itd. Kac Vegas miał swój wdzięk, ale też (z korzyścią dla oglądających) balansował na kruchej granicy realizmu. I tego również zabrakło w kolejnej odsłonie. Nie sposób ani przez chwilę uwierzyć w ponowną amnezję bohaterów, nie sposób ich dopingować, bo od początku wiemy, że i finał będzie identyczny. I jest identyczny.
I na tym bym pewnie skończył, gdyby nie to, że pozbawiony pokazu prasowego dziennikarz musi sobie jakoś poradzić. Ja oglądałem film w towarzystwie fanów Kaca, a więc na pierwszym w Warszawie, startującym minutę po północy, pokazie. I chociaż dziwiło mnie to niezmiernie, uczciwość nakazuje zdać szczerą relację. A więc fani byli autentycznie zachwyceni. Wyli ze śmiechu, tupali, oklaskiwali bohaterów. I tu kryje się sens logiki Phillipsa. Pierwszy Kac zdobył sobie tak liczną grupę fanów, że wystarczy zadowolić jego najbardziej nieprzejednanych zwolenników, by ponownie odnieść duży sukces finansowy. I to się bez wątpienia Phillipsowi udało. Pokochaliście jedynkę, przełkniecie i dwójkę. No, chyba, że waszych ścian nie zdobi plakat Kac Vegas. Wtedy musicie wiedzieć, że twórcy was olali. Sugeruję, żebyście odwdzięczyli im się dokładnie tym samym.